sobota, 13 lipca 2013

Chapter 2: Show must go on


Anarchia kocha teatr, na tym polega cała zabawa.

Ćpun


Leonard de Vere:
Jednak okazało się, że to mój nowy współlokator, na którego jestem skazany. Pierwsze wrażenie zostało popsute od razu. Tetsuo okazał się głośnym, rozpieszczonym dzieciakiem w ciele dorosłego mężczyzny. Bo jak się okazało był dorosły. Został przeniesiony do tej szkoły na trzeci rok nauki, po tym, jak oblał z prawie wszystkich przedmiotów w swojej poprzedniej szkole. Nie pytajcie dlaczego go przyjęli. On uważa, że jego nadopiekuńczy rodzice po prostu dali łapówkę dyrektorowi. Jeśli to prawda, ta szkoła nie jest tak dobra jak się sądzi. Aż szkoda gadać. Może chcę w to wierzyć, żeby nie czuć straty, gdybym się przeniósł stąd do innej, mniej prestiżowej szkoły.  Liczyłem na to, że tutaj uda mi się o wszystkim zapomnieć, nie myśleć o tym co zostawiłem za sobą, ale przy nim nie potrafię. Swoją postawą do złudzenia przypomina Bana, jest tak samo głośny jak on. Chodzi podobnie i się ubiera. Nawet jego oddech mi go przypomina.

Tetsuo Aizawa:
            Dostałem dzisiaj swój plan od naszego opiekuna roku (oczywiście chodzi o opiekuna pierwszoroczniaków, do których zostałem przydzielony, z powodu braku miejsc na piętrze trzeciej klasy). Jest nim typ może rok, dwa ode mnie starszy z ryjem do złudzenia przypominającym mopsa z bordowo-rdzawą szczotką na głowie. Tak, macie racje – nie polubiliśmy się. I nie, wcale nie chodzi o to, że wygląda jakby go przejechał walec, a ja z takimi ludźmi nie będę przebywał. Po prostu na powitanie opieprzył mnie za bałagan. Jakby to była moja wina, że po rozpakowaniu jednej torby z ubraniami, zabrakło mi miejsca na kolejne trzy. A to przecież nie moja wina. No dobra mogłem wziąć mniej, w końcu i tak powinienem nosić mundurek... ale JA? W mundurku? To brzmi jak jakiś kiepski żart. Mój styl jest niezwykle ważny, nawet dla tego słodziaka tak się nie zbłaźnię. Swoją drogą, ten mały kociak ciągle wylegiwał się w łóżku, podczas gdy pora śniadania zbliżała się coraz szybciej. Postanowiłem być dobrym współlokatorem i go obudzić, biedak taki chudy, pewnie by zasłabł bez śniadania. Nachyliłem się nad nim i ostrożnie odsłoniłem jego włosy z ucha, by dmuchnąć w nie delikatnie. Leo podskoczył gwałtownie o dobre dwadzieścia centymetrów.
— Co ty wyprawiasz?? – wrzasnął jakbym gwałcił jego matkę.
— Budzę cię myszko. Zostało ci 27 minut do śniadania.
Leo spojrzał się na mnie, podniósł nieznacznie brew i powolutku zaczął zwlekać się z łóżka. Wyglądał tak ślicznie, kiedy otwierał zamglone oczka z chęcią mordu. Urocza bestyjka. Chciałem go troszkę podrażnić, sprawdzić jak ostre ma kiełki, ale w tym momencie zniknął za drzwiami łazienki. Wzruszyłem ramionami wiedząc, że będę miał jeszcze milion okazji na dokuczanie tej mordeczce, chwyciłem plan zajęć i zacząłem go studiować dokładniej niż badanie poziomu zadrukowania kartki (który swoją drogą był nadwyraz wysoki). Patrzyłem na ten skrawek papieru z góry, z dołu, z lewej strony, z prawej i naprawdę nic z niego nie rozumiałem.
— Ej małpeczko, możesz mi w czymś pomóc? – Krzyknąłem do mojego współlokatora, kiedy od próby zrozumienia tego planu rozbolała mnie głowa. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że wyjdzie do mnie. Stanął koło mnie w samych spodniach od mundurku i szczoteczką w ręce. Nie do końca wytarte ciało, iskrzyło delikatnie w słońcu.
— To twój plan? – zapytał się rzucając na niego okiem.
— Ty też go nie rozumiesz? Twój wygląda podobnie, też są zaznaczone jakieś stopnie, jakieś dziwne skróty...
— To – wskazał na pogrubione ‘pz’ przy moich dzisiejszych zajęciach z chemii organicznej – jest określeniem poziomu w jakim realizujesz przedmiot. W tym wypadku jest to poziom zaawansowany, tutaj – wskazał na Literaturę, koło której widniało oznaczenie ‘pp’ – poziom podstawowy. Stopnie, określają etap na którym jesteś. Przecież to jasne. – Ładnie pachniał. Jakimiś kwiatami, może trochę morzem.
— A na przykład warsztaty muzyczne? Są bez oznaczenia poziomu i stopnia... – naprawdę był to bardzo ładny zapach. Ciepły. Gofry kupione na nadmorskim deptaku...
— To zajęcia, które mają pielęgnować twoje pasje, jak możesz tego wszystkiego nie wiedzieć. – albo prażone orzechy w karmelu. Zapach który kojarzy się z słodką przyjemnością. - Przecież kiedy przyjęto cię do szkoły musiałeś zdecydować o zajęciach dodatkowych. Po za tym, jesteś na dość zaawansowanym poziomie, nie musiałeś pisać jakiś testów, które określiły by do której grupy powinno się ciebie przydzielić?
— Nie, nie przypominam sobie.
— A może jesteś laureatem jakiś olimpiad?
— Nie, nigdy mnie to nie interesowało. Ale byłem na okładce Punk Rave i zdobyłem złotą gitarę za najlepszą solówkę. – Uśmiechnąłem się dumnie. Moja mordeczka pomachała sobie łebkiem i wyszła z pokoju, zero podziwu, a na pewno nie znał nikogo, kto by mógł się poszczycić takimi osiągnięciami. A ja ciągle nie rozumiałem swojego planu. Zamiast się tym jakoś szczególnie przejmować wsunąłem trampki na gołe stopy i wolnym krokiem ruszyłem w stronę stołówki. Już wczoraj przekonałem się o tym, że jest to cudowne miejsce, które ciężko opuścić. Serio. Właśnie dlatego spóźniony pół godziny, wparowałem do klasy w której odbywała się moja lekcja. Prawie wpadłem na kostropatą starą wiedźmę, która wywijała łapami przed tablicą zamazaną wykresami z mało wyraźnymi opisami. Chemia.
— A PAN czego TU szuka? – Profesorzyca spojrzała się na mnie wyłupiastymi oczami, schowanymi za grubymi szkłami mało gustownych okularów. Wyglądała jakby z rodzeństwem bawiła się w polowanie na mamuty. Ubrana w brązowy dywan i starą narzutę na łóżko, przypominała bardziej wielki zasuszony owoc, zakopany w stercie ścier niż człowieka. Ile ona mogła mieć lat? Sto pięćdziesiąt?
— A Tyranozaura Rexa – rzuciłem z uśmiechem szaleńca – trochę mi to zajęło, ale się udało. To gdzie mogę usiąść? – Nie czekając na odpowiedź zająłem miejsce w najdalszej ławce zadowolony, że kujony biją się o miejsca w pierwszych, zostawiając te najwygodniejsze wolne.
— Rozumiem pan Aizawa? – Usłyszałem przez słuchawki mp3. Czyżby czytała Punk Rave? Jestem aż tak sławny?
— Do usług – wyszczerzyłem zęby jakbym naprawdę miał coś źle z głową. Szczerze mówiąc jej twarz bawiła mnie bardziej niż mój mały Leo z rozkosznym pyszczkiem. W jej oczach błysnęło jakieś chytre zwierzę, które miało ochotę mnie upokorzyć.
— Jeśli PAN Aizawa nie ma ochoty słuchać, to zapewne już wszystko wie. Więc niech pan Aizawa powie mi coś o glicynie.
— Nazywamy ją aminokwasem endogennym. Jest to jeden z dwudziestu standardowych aminokwasów wchodzących w skład białek. Ten należy do tych najprostszych i jako jedyny nie jest czynny optycznie, w sensie nie posiada enancjomerów... – zacząłem swój wykład na temat jednego z najprostszych aminokwasów, jednocześnie zastanawiając się, czy aby przypadkiem ona mnie tym pytaniem nie uraziła.
— Niech pan usiądzie normalnie. To nie jest knajpa – rzekła skondensowana. – I proszę na następny raz być punktualnie i w mundurku. Inaczej od razu poślę pana do dyrektora. Nie będę tolerowała niesubordynacji... – wykład wiedźmy trwał jeszcze kilka minut, jednak nie doszło do mnie nawet jedno słowo z jej siarczystej przemowy na temat wychowania i jakiś innych głupot, o jakich zawsze mówią mi nauczyciele. Zacząłem rozglądać się po swojej klasie. Nie było w niej wielu uczniów, pięciu brunetów, trzech blondynów i jeden nie do końca rudy. Nie mieli w sobie nic charakterystycznego, więc mój mozg, który miał duży problem z rozróżnianiem twarzy, nie zaprzątał sobie głowy zapamiętaniem któregokolwiek z nich. Lekcja skończyła się szybciej niż przypuszczałem, że się skończy. Może dlatego, że byłem tylko na jednej trzeciej jej czasu?
Na przerwie zobaczyłem mojego słodkiego chłopca wychodzącego z klasy informatycznej. Wyróżniał się w tym tłumie brunetów swoją złoto-miodową czupryną niedbale przyciętą do linii szczęki. Zauważył mnie równie szybko jak ja jego, ale jedyne co zrobił to obradował lekceważącym spojrzeniem spod prostokątnych okularów i ruszył w swoja stronę. Eh… on naprawdę myśli że Tetsuo Aizawa będzie tolerował ignorowanie? Niedoczekanie jego.

Leonard de Vere:
            Kiedy lekcje w końcu się zaczęły, miałem na chwilę okazję zapomnieć o tym co było, co mnie tu sprowadziło. Tok nauczania wymaga od ciebie dużego zaangażowania w to co robisz, a co za tym idzie, nie masz czasu na myślenie o zbyt wielu rzeczach nie związanych z tematem. Po skończonej lekcji udałem się prosto pod salę, w której miały się odbyć kolejne zajęcia. Literatura – moja mała pasja. Zawsze lubiłem książki. No może nie zawsze. Tak naprawdę czytać zacząłem pod koniec podstawówki, pochłaniając tytuł za tytułem, jakbym chciał nadrobić cały stracony czas. Od tamtej pory w moim pokoju zaczęło się pojawiać naprawdę dużo przeróżnych książek. Zanim wyjechałem tutaj, cały dzień siedziałem wpatrując się w ścianę zastawioną po sam sufit najróżniejszymi dziełami i zastanawiałem się, które zabieram ze sobą. Każda książka, która znalazła się w moim pokoju, miała swoją historię. W każdej odnajdywałem coś, co w konkretnym przypadku było lekiem na całe zło naszego świata. I jak tu zdecydować? Wieczorem po prostu spakowałem kilka tomów na chybił trafił. W końcu od czego są biblioteki.
— Cześć małpeczko. Jak tam lekcja? – moją słodką chwilę kontemplacji nad literaturą przerwał nie kto inny jak Tetsuo. Naprawdę nie ma kogo zaczepiać? W tej szkole jest masa innych dużo lepszych kompanów do rozmowy i zdecydowanie masa kozłów ofiarnych, na których mógł się wyżywać. Dlaczego wybrał akurat mnie? Czy to jakaś aura, która sprowadza na mnie wszystkie możliwe nieszczęścia, przyciąga każdego idiotę i sprawia, że w szkolnym jadłospisie aż roi się od zielonych okropności?
— Zważając na fakt, że nie musiałem patrzeć na ciebie, była cudownie zajmująca. – Starałem się posłać mu uśmiech przesycony jadem, w nadziei, że przynajmniej wywoła on rozstrój żołądka, jednak chyba nic z tego nie wyszło, bo Tetsuo nawet się nie skrzywił.  Na szczęście nasza jakże zajmująca dyskusja, została przerwana przez dzwonek na zajęcia. Nareszcie.

Tetsuo Aizawa:
Malutki był pyskaty. Miał słodziutką niewyparzoną mordkę, którą tak bardzo miałem ochotę wyparzyć. Zdecydowanie powinien wiedzieć gdzie jest jego miejsce. W mojej głowie zaczął rysować się chytry plan, który utrze koziołkowi rożki, a mnie da furtkę do ucieczki. Przynajmniej miałem taką nadzieję.
Następnego dnia wstałem pełen energii i zapału by w końcu wylecieć z tej przeklętej szkoły. Siedziałem sobie spokojnie przy biurku i myślałem o moim planie, nie był zbyt odważny? Czy aby na pewno wystarczy by wylecieć? No nic będę musiał spróbować, żeby się przekonać.
— Przestań udawać, że myślisz spóźnisz się na lekcje – z moich rozmyślań wyrwał mnie obecnie znienawidzony głos Leonarda. Normalnie pewnie zmierzyłbym go morderczym spojrzeniem, ale teraz… zmierzyłem go morderczym spojrzeniem.
— Nie twój interes czy się spóźnię, czy nie. – Wysyczałem cicho i powolnym krokiem ruszyłem do łazienki.  Byłem na niego zły, ale w sumie nie wiem dlaczego. Irytowała mnie jego postawa, jego wrogość wobec mnie, która swoją drogą była zupełnie nieuzasadniona. Nic mu jeszcze nie zrobiłem, a ten już miał mi coś za złe. Wszedłem pod prysznic i odkręciłem gorącą wodę. Zawsze lubiłem ciepłe kąpiele, niestety w tej nędznej podróbce łazienki nie było czegoś co by przynajmniej przypominało wannę, więc musiałem zadowolić się prysznicem. Ciepłe strumienie spływały po moim ciele, cudownie rozluźniając mięśnie i uspokajając moje nerwy. Na dłoń wylałem odrobinę czekoladowego żelu i otumaniając się zapachem jeszcze bardziej, pogrążyłem się we wspomnieniach. Ile to razy razem z Melanie upajaliśmy się tym zapachem na tysiąc sposobów? To chyba nas łączyło, oboje uwielbialiśmy ten zapach, działał na nas lepiej niż jakikolwiek afrodyzjak. Czy teraz to Aoi jest tym, który rozlewa stróżki ciepłej czekolady po jej ciele? Może w nim bawi się w inny sposób? Wyszedłem spod prysznica w bojowym nastroju. Nie dam się więcej wyruchać. Koniec  z tym! Założyłem szybko pierwsze spodnie z brzegu, były lekko podarte, mocno sprane i lekko zsuwały się ze mnie, ale wyglądały spoko. Do tego glanorki i jakaś koszula i byłem prawie gotowy do wyjścia. Jeszcze tylko włosy. Wysuszyłem je dokładnie i jako że zajęcia za chwilę się kończyły związałem je w kucyk. ‘Do boju!’ powiedziałem do swojego odbicia i wyszedłem z pokoju. Lekcją która właśnie mi przepadała, była matematyka, którą jakimś cudem miałem realizować na ostatnim stopniu poziomu zaawansowanego. Spojrzałem na plan Leo, kujonek tez miał zaawansowaną. Uśmiechnąłem się do siebie i wyszedłem z pokoju i powoli, korzystając z ostatnich promieni słonecznych, ruszyłem w stronę gmachu, w którym odbywały się lekcje. Z sali nr 43 dobiegał rozentuzjowany głos nauczycielki, uśmiechnąłem się do siebie przebiegle i wszedłem do pomieszczenia z impetem godnym siebie, bez trudu zlokalizowałem moją ofiarkę – siedział w pierwszym rzędzie w swoich prostokątnych okularkach i wyglądał na tak samo zaskoczonego, jak cala reszta klasy. Złapałem go za nadgarstek przyciągając do siebie. Postanowiłem dać mu nauczkę, za bycie niemiłym i opryskliwym. Obdarzyłem go najbardziej namiętnym pocałunkiem na jaki było mnie stać. Tak nie całowałem nawet Melanie, a Leo nawet specjalnie się nie przeciwstawiał.
— Cześć kochanie, czemu się ze mną nie pożegnałeś przed wyjściem? – Spojrzałem w jego zaskoczone oczy, które w tym momencie wydawały się jeszcze większe, jak u postaci z anime. Jak tak na niego patrzyłem, to serio potrafił być uroczy. Szczególnie jak nic nie mówił, a z jego twarzy znikało zobojętnienie.
— Dzień dobry pani profesor – zwróciłem się do profesorzycy, która stała jak wyryta. – Wdech i wydech…
— Do dyrektora… – wysyczała przeciągając każdą literę, jakbym właśnie zabił jej matkę. – Obaj! – Krzyknęła wskazując palcem drzwi. Wyjątkowo grzecznie, wręcz w podskokach wyszedłem z klasy na spotkanie z osobą, która zarządzała tym bagnem. Nawet mały biedny Leo, który człapał za mną niespecjalnie mnie obecnie przejmował. Szedłem z myślą, że w końcu, mimo pieniędzy jakie zostawili tu moi starzy, będą musieli mnie wyrzucić. Jeśli nie po tym, to po planie jaki miałem przygotowany w  głowie specjalnie na spotkanie z dyrektorem – grożonko, trochę popisu zdolności aktorskich i powinno być po sprawie. Stanąłem przed dębowymi drzwiami z wywieszoną na malutkim gwoździu metalową plakietką z wytłoczonym na czarno napisem „DYREKTOR”.
— Wish me luck! – rzuciłem do Leo i wszedłem do środka. Byłem ciekawy jaki ramol siedzi w tym gabinecie, minąłem sekretarkę i wszedłem do głównego gabinetu, jak zwykle bez pukania z zamiarem urządzenia sobie pogawędkę aż tu nagle… wryło mnie w ziemie. W skurzanym fotelu za biurkiem młody mężczyzna łypał na mnie wściekłymi zielonymi oczami, nerwowo strzelając kłykciami.
— Wu… wu… wu… - nie mogłem z siebie wydobyć nawet słowa. No to moje kochane rodzicielstwo mnie urządziło. Mogłem spodziewać się wszystkiego po nich, ale nigdy by mi nie przyszło do głowy, że wyślą mnie do szkoły wujka! Ja rozumiem, jakby to był, nie wiem, wujek Arnold, temu ostatnio wmówiłem, że Parkinsonem można zarazić się od kota i do teraz omija je szerokim łukiem, ale brat mojej matki nie należał do tak łatwo wiernych. Już pomijając fakt, że po prostu nie potrafiłem się mu sprzeciwiać czy chociażby skłamać.
— Tsu przestań się już jąkać – jego rysy lekko złagodniały, a na twarzy pojawił się bezradny uśmiech.
— Dobrze.
— No dobrze, powiedz mi jak ci się podoba w mojej szkole?
— Szczerze? – Zapytałem retorycznie, bo jak już wspomniałem, nie potrafiłem mu kłamać. – Pusto, schludno i nudno. Ludzie nudni… jak nie powiem co, a o pokojach to ja już nie wspomnę. Myślałem że masz lepszy gust wujku.
— Nic się nie zmieniłeś – jego twarz nabrała w końcu normalnego wyrazu i ja też się trochę rozluźniłem. Chyba rozbawiła go moja wypowiedź. – Dobra Te-chan. – zwrócił się do mnie w ten sam sposób w jaki matka, kiedy coś przeskrobałem. – Przyszedłeś tu w konkretnej sprawie, prawda? – Znowu poważny wyraz twarzy, aż ciarki przechodzą po plecach.
— Tak.
— Dostałem kilka skarg na ciebie odkąd się tutaj pojawiłeś. Kazałem ignorować twoją niesubordynacje, ale dzisiejszy wyczyn był szczytem twojej głupoty. Przejdźmy może do formalności więc: nie nosisz mundurka, nie szanujesz pracy nauczyciela, słuchasz muzyki na lekcjach, zakłócasz ciszę nocną, wyrażasz się obraźliwie o nauczycielach i uczniach… Eh, młody… aż tak chcesz wrócić do domu?
— Wujku ale nie dałeś mi się wytłumaczyć, mundurka nie noszę bo mi się nie podoba.
— A to co masz teraz na sobie, uważasz za odpowiedni strój na zajęcia? – Mądrala, sam się tak nosił, a teraz jak co do czego, to brzydko i nieodpowiednio.
— Nie, nie jest odpowiedni. Ale pracę nauczyciela szanuję, muzykę słuchałem na słuchawkach, więc nikomu nie przeszkadzałem, a nie widziałem potrzeby w uważaniu na lekcji, którą już dawno opanowałem. Nie sądzisz?
— Więc co z ciszą nocną?
— No nie moja wina przecież, że zostałem obudzony przez jedną z Muz w środku nocy, wiesz że Wena nie jest tak łaskawa, żeby poczekać… no musiałem, musiałem zapisać nuty do tej piosenki… no i zagrać, żeby sprawdzić czy to nie był fałszywy alarm…
— I co ja mam z tobą zrobić? – Wyrzucić, wyrzucić… błagałem w myślach, doskonale wiedząc, że to się nie stanie. – Masz pecha mój chłopcze, bo obiecałem twoim rodzicom, że się tobą zaopiekuję, więc proszę cię, nie rób nic głupiego, bo mogę stać się nie przyjemny. Tak więc, masz przeprosić każdego, kogo uraziłeś od swojego przyjazdu i zaraz widzę cie w mundurku. I pan de Vere też zasługuje na przeprosiny, wykorzystałeś niewłaściwego chłopaka do swoich głupich zagrywek.
— Jak to niewłaściwego?

— Nie jesteś jedynym, który ma problemy. Tyle mogę ci powiedzieć. Resztę może Leonard powie ci sam. Kiedyś. – Przerwał swoją wypowiedź, po czym dodał – a byłbym zapomniał, zgłoś się dzisiaj do swojego opiekuna, wyznaczy ci zadania na kolejne dwa tygodnie, masz szlaban między 18 a 20. 
Codziennie. 

3 komentarze:

  1. Muszę się w końcu zabrać za nadrabianie blogów XD. Teraz wyjeżdżam, więc może będę miała trochę spokoju i czasu na ogarnięcie tego wszystkiego i przeczytanie ^^. A tak poza tym, zapraszam na nową notkę na www.pozbawieni-skrzydel.blogspot.com
    I masz taaaki śliczny wygląd bloga <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz dopiero zauważyłam, iż dodałaś kolejną notkę.
    Oczywiście w błyskawicznym tempie ją przeczytałam i mam niedosyt :)
    Powiem szczerze podoba mi się coraz bardziej i czekam na kolejną część!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na szósty rozdział do mnie~! www.pozbawieni-skrzydel.blogspot.com ^^

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy