Anarchia kocha teatr, na tym polega cała
zabawa.
Ćpun
Leonard de Vere:
Jednak okazało się, że to mój nowy współlokator,
na którego jestem skazany. Pierwsze wrażenie zostało popsute od razu. Tetsuo
okazał się głośnym, rozpieszczonym dzieciakiem w ciele dorosłego mężczyzny. Bo
jak się okazało był dorosły. Został przeniesiony do tej szkoły na trzeci rok
nauki, po tym, jak oblał z prawie wszystkich przedmiotów w swojej poprzedniej
szkole. Nie pytajcie dlaczego go przyjęli. On uważa, że jego nadopiekuńczy
rodzice po prostu dali łapówkę dyrektorowi. Jeśli to prawda, ta szkoła nie jest
tak dobra jak się sądzi. Aż szkoda gadać. Może chcę w to wierzyć, żeby nie czuć
straty, gdybym się przeniósł stąd do innej, mniej prestiżowej szkoły. Liczyłem na to, że tutaj uda mi się o
wszystkim zapomnieć, nie myśleć o tym co zostawiłem za sobą, ale przy nim nie
potrafię. Swoją postawą do złudzenia przypomina Bana, jest tak samo głośny jak
on. Chodzi podobnie i się ubiera. Nawet jego oddech mi go przypomina.
Tetsuo Aizawa:
Dostałem dzisiaj swój plan od
naszego opiekuna roku (oczywiście chodzi o opiekuna pierwszoroczniaków, do
których zostałem przydzielony, z powodu braku miejsc na piętrze trzeciej
klasy). Jest nim typ może rok, dwa ode mnie starszy z ryjem do złudzenia
przypominającym mopsa z bordowo-rdzawą szczotką na głowie. Tak, macie racje –
nie polubiliśmy się. I nie, wcale nie chodzi o to, że wygląda jakby go
przejechał walec, a ja z takimi ludźmi nie będę przebywał. Po prostu na
powitanie opieprzył mnie za bałagan. Jakby to była moja wina, że po
rozpakowaniu jednej torby z ubraniami, zabrakło mi miejsca na kolejne trzy. A
to przecież nie moja wina. No dobra mogłem wziąć mniej, w końcu i tak
powinienem nosić mundurek... ale JA? W mundurku? To brzmi jak jakiś kiepski
żart. Mój styl jest niezwykle ważny, nawet dla tego słodziaka tak się nie
zbłaźnię. Swoją drogą, ten mały kociak ciągle wylegiwał się w łóżku, podczas
gdy pora śniadania zbliżała się coraz szybciej. Postanowiłem być dobrym
współlokatorem i go obudzić, biedak taki chudy, pewnie by zasłabł bez
śniadania. Nachyliłem się nad nim i ostrożnie odsłoniłem jego włosy z ucha, by
dmuchnąć w nie delikatnie. Leo podskoczył gwałtownie o dobre dwadzieścia
centymetrów.
— Co ty wyprawiasz?? – wrzasnął jakbym gwałcił jego matkę.
— Budzę cię myszko. Zostało ci 27 minut do śniadania.
Leo spojrzał się na mnie, podniósł nieznacznie brew i powolutku zaczął zwlekać się z łóżka. Wyglądał tak ślicznie, kiedy otwierał zamglone oczka z chęcią mordu. Urocza bestyjka. Chciałem go troszkę podrażnić, sprawdzić jak ostre ma kiełki, ale w tym momencie zniknął za drzwiami łazienki. Wzruszyłem ramionami wiedząc, że będę miał jeszcze milion okazji na dokuczanie tej mordeczce, chwyciłem plan zajęć i zacząłem go studiować dokładniej niż badanie poziomu zadrukowania kartki (który swoją drogą był nadwyraz wysoki). Patrzyłem na ten skrawek papieru z góry, z dołu, z lewej strony, z prawej i naprawdę nic z niego nie rozumiałem.
— Co ty wyprawiasz?? – wrzasnął jakbym gwałcił jego matkę.
— Budzę cię myszko. Zostało ci 27 minut do śniadania.
Leo spojrzał się na mnie, podniósł nieznacznie brew i powolutku zaczął zwlekać się z łóżka. Wyglądał tak ślicznie, kiedy otwierał zamglone oczka z chęcią mordu. Urocza bestyjka. Chciałem go troszkę podrażnić, sprawdzić jak ostre ma kiełki, ale w tym momencie zniknął za drzwiami łazienki. Wzruszyłem ramionami wiedząc, że będę miał jeszcze milion okazji na dokuczanie tej mordeczce, chwyciłem plan zajęć i zacząłem go studiować dokładniej niż badanie poziomu zadrukowania kartki (który swoją drogą był nadwyraz wysoki). Patrzyłem na ten skrawek papieru z góry, z dołu, z lewej strony, z prawej i naprawdę nic z niego nie rozumiałem.
— Ej
małpeczko, możesz mi w czymś pomóc? – Krzyknąłem do mojego współlokatora, kiedy
od próby zrozumienia tego planu rozbolała mnie głowa. Szczerze mówiąc, nie
spodziewałem się, że wyjdzie do mnie. Stanął koło mnie w samych spodniach od
mundurku i szczoteczką w ręce. Nie do końca wytarte ciało, iskrzyło delikatnie
w słońcu.
— To
twój plan? – zapytał się rzucając na niego okiem.
— Ty
też go nie rozumiesz? Twój wygląda podobnie, też są zaznaczone jakieś stopnie,
jakieś dziwne skróty...
— To –
wskazał na pogrubione ‘pz’ przy moich dzisiejszych zajęciach z chemii organicznej
– jest określeniem poziomu w jakim realizujesz przedmiot. W tym wypadku jest to
poziom zaawansowany, tutaj – wskazał na Literaturę, koło której widniało oznaczenie
‘pp’ – poziom podstawowy. Stopnie, określają etap na którym jesteś. Przecież to
jasne. – Ładnie pachniał. Jakimiś kwiatami, może trochę morzem.
— A na
przykład warsztaty muzyczne? Są bez oznaczenia poziomu i stopnia... – naprawdę
był to bardzo ładny zapach. Ciepły. Gofry kupione na nadmorskim deptaku...
— To zajęcia,
które mają pielęgnować twoje pasje, jak możesz tego wszystkiego nie wiedzieć. –
albo prażone orzechy w karmelu. Zapach który kojarzy się z słodką
przyjemnością. - Przecież kiedy przyjęto cię do szkoły musiałeś zdecydować o
zajęciach dodatkowych. Po za tym, jesteś na dość zaawansowanym poziomie, nie
musiałeś pisać jakiś testów, które określiły by do której grupy powinno się
ciebie przydzielić?
— Nie,
nie przypominam sobie.
— A
może jesteś laureatem jakiś olimpiad?
— Nie,
nigdy mnie to nie interesowało. Ale byłem na okładce Punk Rave i zdobyłem złotą
gitarę za najlepszą solówkę. – Uśmiechnąłem się dumnie. Moja mordeczka
pomachała sobie łebkiem i wyszła z pokoju, zero podziwu, a na pewno nie znał
nikogo, kto by mógł się poszczycić takimi osiągnięciami. A ja ciągle nie
rozumiałem swojego planu. Zamiast się tym jakoś szczególnie przejmować wsunąłem
trampki na gołe stopy i wolnym krokiem ruszyłem w stronę stołówki. Już wczoraj
przekonałem się o tym, że jest to cudowne miejsce, które ciężko opuścić. Serio.
Właśnie dlatego spóźniony pół godziny, wparowałem do klasy w której odbywała
się moja lekcja. Prawie wpadłem na kostropatą starą wiedźmę, która wywijała
łapami przed tablicą zamazaną wykresami z mało wyraźnymi opisami. Chemia.
— A PAN
czego TU szuka? – Profesorzyca spojrzała się na mnie wyłupiastymi oczami,
schowanymi za grubymi szkłami mało gustownych okularów. Wyglądała jakby z
rodzeństwem bawiła się w polowanie na mamuty. Ubrana w brązowy dywan i starą
narzutę na łóżko, przypominała bardziej wielki zasuszony owoc, zakopany w
stercie ścier niż człowieka. Ile ona mogła mieć lat? Sto pięćdziesiąt?
— A
Tyranozaura Rexa – rzuciłem z uśmiechem szaleńca – trochę mi to zajęło, ale się
udało. To gdzie mogę usiąść? – Nie czekając na odpowiedź zająłem miejsce w
najdalszej ławce zadowolony, że kujony biją się o miejsca w pierwszych, zostawiając
te najwygodniejsze wolne.
—
Rozumiem pan Aizawa? – Usłyszałem przez słuchawki mp3. Czyżby czytała Punk
Rave? Jestem aż tak sławny?
— Do usług
– wyszczerzyłem zęby jakbym naprawdę miał coś źle z głową. Szczerze mówiąc jej
twarz bawiła mnie bardziej niż mój mały Leo z rozkosznym pyszczkiem. W jej
oczach błysnęło jakieś chytre zwierzę, które miało ochotę mnie upokorzyć.
— Jeśli
PAN Aizawa nie ma ochoty słuchać, to zapewne już wszystko wie. Więc niech pan
Aizawa powie mi coś o glicynie.
—
Nazywamy ją aminokwasem endogennym. Jest to jeden z dwudziestu standardowych
aminokwasów wchodzących w skład białek. Ten należy do tych najprostszych i jako
jedyny nie jest czynny optycznie, w sensie nie posiada enancjomerów... –
zacząłem swój wykład na temat jednego z najprostszych aminokwasów, jednocześnie
zastanawiając się, czy aby przypadkiem ona mnie tym pytaniem nie uraziła.
— Niech
pan usiądzie normalnie. To nie jest knajpa – rzekła skondensowana. – I proszę
na następny raz być punktualnie i w mundurku. Inaczej od razu poślę pana do
dyrektora. Nie będę tolerowała niesubordynacji... – wykład wiedźmy trwał
jeszcze kilka minut, jednak nie doszło do mnie nawet jedno słowo z jej
siarczystej przemowy na temat wychowania i jakiś innych głupot, o jakich zawsze
mówią mi nauczyciele. Zacząłem rozglądać się po swojej klasie. Nie było w niej
wielu uczniów, pięciu brunetów, trzech blondynów i jeden nie do końca rudy. Nie
mieli w sobie nic charakterystycznego, więc mój mozg, który miał duży problem z
rozróżnianiem twarzy, nie zaprzątał sobie głowy zapamiętaniem któregokolwiek z
nich. Lekcja skończyła się szybciej niż przypuszczałem, że się skończy. Może
dlatego, że byłem tylko na jednej trzeciej jej czasu?
Na
przerwie zobaczyłem mojego słodkiego chłopca wychodzącego z klasy
informatycznej. Wyróżniał się w tym tłumie brunetów swoją złoto-miodową
czupryną niedbale przyciętą do linii szczęki. Zauważył mnie równie szybko jak
ja jego, ale jedyne co zrobił to obradował lekceważącym spojrzeniem spod
prostokątnych okularów i ruszył w swoja stronę. Eh… on naprawdę myśli że Tetsuo
Aizawa będzie tolerował ignorowanie? Niedoczekanie jego.
Leonard de Vere:
Kiedy lekcje w końcu się zaczęły,
miałem na chwilę okazję zapomnieć o tym co było, co mnie tu sprowadziło. Tok
nauczania wymaga od ciebie dużego zaangażowania w to co robisz, a co za tym
idzie, nie masz czasu na myślenie o zbyt wielu rzeczach nie związanych z
tematem. Po skończonej lekcji udałem się prosto pod salę, w której miały się
odbyć kolejne zajęcia. Literatura – moja mała pasja. Zawsze lubiłem książki. No
może nie zawsze. Tak naprawdę czytać zacząłem pod koniec podstawówki,
pochłaniając tytuł za tytułem, jakbym chciał nadrobić cały stracony czas. Od
tamtej pory w moim pokoju zaczęło się pojawiać naprawdę dużo przeróżnych
książek. Zanim wyjechałem tutaj, cały dzień siedziałem wpatrując się w ścianę
zastawioną po sam sufit najróżniejszymi dziełami i zastanawiałem się, które
zabieram ze sobą. Każda książka, która znalazła się w moim pokoju, miała swoją
historię. W każdej odnajdywałem coś, co w konkretnym przypadku było lekiem na
całe zło naszego świata. I jak tu zdecydować? Wieczorem po prostu spakowałem
kilka tomów na chybił trafił. W końcu od czego są biblioteki.
— Cześć małpeczko. Jak tam lekcja? – moją słodką chwilę kontemplacji nad literaturą przerwał nie kto inny jak Tetsuo. Naprawdę nie ma kogo zaczepiać? W tej szkole jest masa innych dużo lepszych kompanów do rozmowy i zdecydowanie masa kozłów ofiarnych, na których mógł się wyżywać. Dlaczego wybrał akurat mnie? Czy to jakaś aura, która sprowadza na mnie wszystkie możliwe nieszczęścia, przyciąga każdego idiotę i sprawia, że w szkolnym jadłospisie aż roi się od zielonych okropności?
— Cześć małpeczko. Jak tam lekcja? – moją słodką chwilę kontemplacji nad literaturą przerwał nie kto inny jak Tetsuo. Naprawdę nie ma kogo zaczepiać? W tej szkole jest masa innych dużo lepszych kompanów do rozmowy i zdecydowanie masa kozłów ofiarnych, na których mógł się wyżywać. Dlaczego wybrał akurat mnie? Czy to jakaś aura, która sprowadza na mnie wszystkie możliwe nieszczęścia, przyciąga każdego idiotę i sprawia, że w szkolnym jadłospisie aż roi się od zielonych okropności?
—
Zważając na fakt, że nie musiałem patrzeć na ciebie, była cudownie zajmująca. –
Starałem się posłać mu uśmiech przesycony jadem, w nadziei, że przynajmniej wywoła
on rozstrój żołądka, jednak chyba nic z tego nie wyszło, bo Tetsuo nawet się
nie skrzywił. Na szczęście nasza jakże
zajmująca dyskusja, została przerwana przez dzwonek na zajęcia. Nareszcie.
Tetsuo Aizawa:
Malutki
był pyskaty. Miał słodziutką niewyparzoną mordkę, którą tak bardzo miałem
ochotę wyparzyć. Zdecydowanie powinien wiedzieć gdzie jest jego miejsce. W
mojej głowie zaczął rysować się chytry plan, który utrze koziołkowi rożki, a
mnie da furtkę do ucieczki. Przynajmniej miałem taką nadzieję.
Następnego
dnia wstałem pełen energii i zapału by w końcu wylecieć z tej przeklętej
szkoły. Siedziałem sobie spokojnie przy biurku i myślałem o moim planie, nie
był zbyt odważny? Czy aby na pewno wystarczy by wylecieć? No nic będę musiał
spróbować, żeby się przekonać.
—
Przestań udawać, że myślisz spóźnisz się na lekcje – z moich rozmyślań wyrwał
mnie obecnie znienawidzony głos Leonarda. Normalnie pewnie zmierzyłbym go
morderczym spojrzeniem, ale teraz… zmierzyłem go morderczym spojrzeniem.
— Nie
twój interes czy się spóźnię, czy nie. – Wysyczałem cicho i powolnym krokiem
ruszyłem do łazienki. Byłem na niego
zły, ale w sumie nie wiem dlaczego. Irytowała mnie jego postawa, jego wrogość
wobec mnie, która swoją drogą była zupełnie nieuzasadniona. Nic mu jeszcze nie
zrobiłem, a ten już miał mi coś za złe. Wszedłem pod prysznic i odkręciłem
gorącą wodę. Zawsze lubiłem ciepłe kąpiele, niestety w tej nędznej podróbce
łazienki nie było czegoś co by przynajmniej przypominało wannę, więc musiałem
zadowolić się prysznicem. Ciepłe strumienie spływały po moim ciele, cudownie
rozluźniając mięśnie i uspokajając moje nerwy. Na dłoń wylałem odrobinę
czekoladowego żelu i otumaniając się zapachem jeszcze bardziej, pogrążyłem się
we wspomnieniach. Ile to razy razem z Melanie upajaliśmy się tym zapachem na
tysiąc sposobów? To chyba nas łączyło, oboje uwielbialiśmy ten zapach, działał
na nas lepiej niż jakikolwiek afrodyzjak. Czy teraz to Aoi jest tym, który
rozlewa stróżki ciepłej czekolady po jej ciele? Może w nim bawi się w inny
sposób? Wyszedłem spod prysznica w bojowym nastroju. Nie dam się więcej
wyruchać. Koniec z tym! Założyłem szybko
pierwsze spodnie z brzegu, były lekko podarte, mocno sprane i lekko zsuwały się
ze mnie, ale wyglądały spoko. Do tego glanorki i jakaś koszula i byłem prawie
gotowy do wyjścia. Jeszcze tylko włosy. Wysuszyłem je dokładnie i jako że
zajęcia za chwilę się kończyły związałem je w kucyk. ‘Do boju!’ powiedziałem do
swojego odbicia i wyszedłem z pokoju. Lekcją która właśnie mi przepadała, była
matematyka, którą jakimś cudem miałem realizować na ostatnim stopniu poziomu
zaawansowanego. Spojrzałem na plan Leo, kujonek tez miał zaawansowaną.
Uśmiechnąłem się do siebie i wyszedłem z pokoju i powoli, korzystając z
ostatnich promieni słonecznych, ruszyłem w stronę gmachu, w którym odbywały się
lekcje. Z sali nr 43 dobiegał rozentuzjowany głos nauczycielki, uśmiechnąłem
się do siebie przebiegle i wszedłem do pomieszczenia z impetem godnym siebie,
bez trudu zlokalizowałem moją ofiarkę – siedział w pierwszym rzędzie w swoich
prostokątnych okularkach i wyglądał na tak samo zaskoczonego, jak cala reszta
klasy. Złapałem go za nadgarstek przyciągając do siebie. Postanowiłem dać mu
nauczkę, za bycie niemiłym i opryskliwym. Obdarzyłem go najbardziej namiętnym
pocałunkiem na jaki było mnie stać. Tak nie całowałem nawet Melanie, a Leo
nawet specjalnie się nie przeciwstawiał.
— Cześć
kochanie, czemu się ze mną nie pożegnałeś przed wyjściem? – Spojrzałem w jego
zaskoczone oczy, które w tym momencie wydawały się jeszcze większe, jak u
postaci z anime. Jak tak na niego patrzyłem, to serio potrafił być uroczy.
Szczególnie jak nic nie mówił, a z jego twarzy znikało zobojętnienie.
— Dzień
dobry pani profesor – zwróciłem się do profesorzycy, która stała jak wyryta. –
Wdech i wydech…
— Do
dyrektora… – wysyczała przeciągając każdą literę, jakbym właśnie zabił jej
matkę. – Obaj! – Krzyknęła wskazując palcem drzwi. Wyjątkowo grzecznie, wręcz w
podskokach wyszedłem z klasy na spotkanie z osobą, która zarządzała tym bagnem.
Nawet mały biedny Leo, który człapał za mną niespecjalnie mnie obecnie przejmował.
Szedłem z myślą, że w końcu, mimo pieniędzy jakie zostawili tu moi starzy, będą
musieli mnie wyrzucić. Jeśli nie po tym, to po planie jaki miałem przygotowany
w głowie specjalnie na spotkanie z
dyrektorem – grożonko, trochę popisu zdolności aktorskich i powinno być po
sprawie. Stanąłem przed dębowymi drzwiami z wywieszoną na malutkim gwoździu
metalową plakietką z wytłoczonym na czarno napisem „DYREKTOR”.
— Wish
me luck! – rzuciłem do Leo i wszedłem do środka. Byłem ciekawy jaki ramol
siedzi w tym gabinecie, minąłem sekretarkę i wszedłem do głównego gabinetu, jak
zwykle bez pukania z zamiarem urządzenia sobie pogawędkę aż tu nagle… wryło
mnie w ziemie. W skurzanym fotelu za biurkiem młody mężczyzna łypał na mnie
wściekłymi zielonymi oczami, nerwowo strzelając kłykciami.
— Wu…
wu… wu… - nie mogłem z siebie wydobyć nawet słowa. No to moje kochane
rodzicielstwo mnie urządziło. Mogłem spodziewać się wszystkiego po nich, ale
nigdy by mi nie przyszło do głowy, że wyślą mnie do szkoły wujka! Ja rozumiem,
jakby to był, nie wiem, wujek Arnold, temu ostatnio wmówiłem, że Parkinsonem można
zarazić się od kota i do teraz omija je szerokim łukiem, ale brat mojej matki
nie należał do tak łatwo wiernych. Już pomijając fakt, że po prostu nie
potrafiłem się mu sprzeciwiać czy chociażby skłamać.
— Tsu
przestań się już jąkać – jego rysy lekko złagodniały, a na twarzy pojawił się
bezradny uśmiech.
—
Dobrze.
— No
dobrze, powiedz mi jak ci się podoba w mojej szkole?
—
Szczerze? – Zapytałem retorycznie, bo jak już wspomniałem, nie potrafiłem mu
kłamać. – Pusto, schludno i nudno. Ludzie nudni… jak nie powiem co, a o
pokojach to ja już nie wspomnę. Myślałem że masz lepszy gust wujku.
— Nic
się nie zmieniłeś – jego twarz nabrała w końcu normalnego wyrazu i ja też się
trochę rozluźniłem. Chyba rozbawiła go moja wypowiedź. – Dobra Te-chan. –
zwrócił się do mnie w ten sam sposób w jaki matka, kiedy coś przeskrobałem. –
Przyszedłeś tu w konkretnej sprawie, prawda? – Znowu poważny wyraz twarzy, aż
ciarki przechodzą po plecach.
— Tak.
—
Dostałem kilka skarg na ciebie odkąd się tutaj pojawiłeś. Kazałem ignorować
twoją niesubordynacje, ale dzisiejszy wyczyn był szczytem twojej głupoty. Przejdźmy
może do formalności więc: nie nosisz mundurka, nie szanujesz pracy nauczyciela,
słuchasz muzyki na lekcjach, zakłócasz ciszę nocną, wyrażasz się obraźliwie o
nauczycielach i uczniach… Eh, młody… aż tak chcesz wrócić do domu?
— Wujku
ale nie dałeś mi się wytłumaczyć, mundurka nie noszę bo mi się nie podoba.
— A to
co masz teraz na sobie, uważasz za odpowiedni strój na zajęcia? – Mądrala, sam
się tak nosił, a teraz jak co do czego, to brzydko i nieodpowiednio.
— Nie,
nie jest odpowiedni. Ale pracę nauczyciela szanuję, muzykę słuchałem na
słuchawkach, więc nikomu nie przeszkadzałem, a nie widziałem potrzeby w
uważaniu na lekcji, którą już dawno opanowałem. Nie sądzisz?
— Więc
co z ciszą nocną?
— No
nie moja wina przecież, że zostałem obudzony przez jedną z Muz w środku nocy,
wiesz że Wena nie jest tak łaskawa, żeby poczekać… no musiałem, musiałem
zapisać nuty do tej piosenki… no i zagrać, żeby sprawdzić czy to nie był fałszywy
alarm…
— I co
ja mam z tobą zrobić? – Wyrzucić, wyrzucić… błagałem w myślach, doskonale
wiedząc, że to się nie stanie. – Masz pecha mój chłopcze, bo obiecałem twoim
rodzicom, że się tobą zaopiekuję, więc proszę cię, nie rób nic głupiego, bo
mogę stać się nie przyjemny. Tak więc, masz przeprosić każdego, kogo uraziłeś
od swojego przyjazdu i zaraz widzę cie w mundurku. I pan de Vere też zasługuje
na przeprosiny, wykorzystałeś niewłaściwego chłopaka do swoich głupich zagrywek.
— Jak
to niewłaściwego?
— Nie
jesteś jedynym, który ma problemy. Tyle mogę ci powiedzieć. Resztę może Leonard
powie ci sam. Kiedyś. – Przerwał swoją wypowiedź, po czym dodał – a byłbym
zapomniał, zgłoś się dzisiaj do swojego opiekuna, wyznaczy ci zadania na
kolejne dwa tygodnie, masz szlaban między 18 a 20.
Codziennie.
Muszę się w końcu zabrać za nadrabianie blogów XD. Teraz wyjeżdżam, więc może będę miała trochę spokoju i czasu na ogarnięcie tego wszystkiego i przeczytanie ^^. A tak poza tym, zapraszam na nową notkę na www.pozbawieni-skrzydel.blogspot.com
OdpowiedzUsuńI masz taaaki śliczny wygląd bloga <3
Teraz dopiero zauważyłam, iż dodałaś kolejną notkę.
OdpowiedzUsuńOczywiście w błyskawicznym tempie ją przeczytałam i mam niedosyt :)
Powiem szczerze podoba mi się coraz bardziej i czekam na kolejną część!
Pozdrawiam
Zapraszam na szósty rozdział do mnie~! www.pozbawieni-skrzydel.blogspot.com ^^
OdpowiedzUsuń