czwartek, 17 lipca 2014

Chapter 3: The Fight




Wypadek to dziwna rzecz. Nigdy go nie ma, dopóki się nie wydarzy.

Leonard de Vere:
 Zanim zdążyłem ochłonąć po cudownej akcji Tetsuo, ten wyszedł z gabinetu w totalnym szoku. Postanowiłem nie interesować się tym w ogóle. Bo i po co? Miałem swoje problemy na głowie, a ten palant tylko dokładał mi zmartwień. Co pomyślała sobie o mnie klasa? Co ja o sobie pomyślałem? Fakt, że na chwilę zapomniałem, jak bardzo nienawidzę Aizawy, że jestem na lekcji, napawa mnie obrzydzeniem do samego siebie. Jak łatwo mną manipulować; sam siebie pcham, w każde możliwe bagno. Jestem masochistą, czy co?
Wszedłem do gabinetu. Miła kobieta w rogowych okularach wskazała mi kolejne drzwi. Zapukałem i cicho się witając wszedłem do pokoju.
— Witaj Leonardzie – przywitał mnie z uśmiechem dyrektor. – Usiądź – wskazał fotel przy małym stoliku nieopodal regału z książkami. Grzecznie zająłem miejsce i czekałem na rozwój wydarzeń. – Powiedz mi, czy wszystko w porządku?
— Tak – odpowiedziałem krótko. Co miałem powiedzieć? Że ledwo trzymam się kupy, że nie mogę spać po nocach, a mój współlokator to koszmar, który pogarsza sytuację? Miałem się żalić obcemu człowiekowi, z którym jedyne co mnie łączy, to stosunki nauczyciel uczeń? Nauczycieli nie interesują problemy miłosne uczniów. I nie powinny.
— Tsuo wyjaśnił mi co zrobił, wyjaśnił też dlaczego. Chciałbym przeprosić cie, bo to po części moja wina… – Dyrektor wydawał się być zmieszany, co on mógł mieć wspólnego z tą sprawą? Nic. Zupełnie nic.
— Nic się nie stało profesorze Wood. Naprawdę. Zdaję sobie sprawę, że Tetsuo to typ żartownisia, nie ma w tym nic z pana winy.
— No dobrze, skoro tak sądzisz… jakby co możesz przyjść do mojego gabinetu kiedy chcesz, jesteś mile widziany. Szczególnie jakby Tetsuo znowu coś zrobił. A teraz możesz iść.
— Do widzenia. – Rzuciłem wstając i oddaliłem się tak szybko jak się dało.

Tetsuo Aizawa:
Nie lubię kiedy wykorzystuje się moje słabe strony. Uważam to za nieuczciwe i niemoralne… czy coś w tym stylu. Reszta dnia minęła raczej mało zachwycająco, chodziłem, płaszczyłem się przed osobami, którym to sprawiało niewyobrażalną przyjemność. Tak dla jaj postanowiłem zapukać w każde drzwi w akademiku i przeprosić za nocne hałasy, co jednocześnie dało mi ogólny pogląd na uczniów tego phrestiżowego liceum. Tłumik mało gromadny, ale wyjątkowo różnorodny. Wielu obcokrajowców, innowierców i heretyków, to znaczy wielbicieli muzyki popularnej. Na szczęście równie wiele osób było fanami (nie wiem czy to dobre słowo) muzyki klasycznej. Alternatywy nie zanotowałem. No cóż Nobody’s perfect jak to się mówi. Później czekałem tylko na powrót mojego małego chłopczyka. Obiecałem sobie, że dam mu na razie spokój, przeproszę, ale jak zobaczyłem go w drzwiach nie mogłem się powstrzymać.
Witaj kochanie! – Krzyknąłem prawie rzucając mu się na szyję, prawie, bo zrobił zgrabny unik i ominął mnie w przejściu.
Daruj sobie – syknął.
Oh, mój mały nie w humorze, a ja się tak starałem, obiad przyniosłem, notatki zdobyłem…
Spojrzał na mnie jak na imbecyla, inwalidę umysłowego. No cholera, jak nie obchodzi cie nic, co wychodzi poza czubek twojego nosa, to jesteś ignorantem i w ogóle najgorszy, a jak jesteś miły i uczynny, to jeszcze gorzej.
Yh – westchnąłem teatralnie. – Nie chcesz, to nie.
Nie uderzyłeś się przypadkiem w głowę?
No tak, jak nie idiota to wstrząs mózgu. Nie można już nic dla nikogo zrobić? – Nadal patrzył na mnie jakby nie był pewny, czy rzeczywiście nic mi nie jest. – Słuchaj, to w ramach przeprosin. Za rano. Wciągnąłem cie nie potrzebnie w swoje sprawy, jeszcze raz, przepraszam – zrobiłem pauzę czekając na jakąkolwiek reakcje, niestety, Leo patrzył na mnie niewzruszonym wzrokiem jakby nie zauważył, że Tetsuo Aizawa go przeprosił. Dwa razy. Trzeciego nie będzie. – Dobra idę, zaraz zaczyna się moja kara.
I tak właśnie wyszedłem na moje wieczorne spotkanie z Mopsem. Świat to zaiste okropne miejsce, jemu uchodzi na sucho chodzenie z taką mordą, a mnie spotykają największe nieszczęścia. Mopsik czekał na mnie przy drzwiach swojego pokoju, szczerzący się jak koń do sałaty. Eh! Jakież to ekscytujące wieczory mnie czekały. W duchu dziękowałem za pokaźne zapasy trawki leżące na dnie mojej torby.
Dobry wieczór Aizawa. – Rzucił jak tylko do niego podszedłem. Uśmiechnąłem się głupkowato w ramach odpowiedzi.
Zdecydowanie dobry – zbliżyłem się do niego na tyle blisko, że czułem jego oddech na klatce piersiowej, był niski. Bardzo niski.
Nie ze mną te numery – żachnął się. Postanowiłem, że i tak nie poddam się tak łatwo. W legalny sposób sprawię, że będzie miał mnie dosyć. Nic niemożliwego, prawda?
Och nie dąsaj się tak bardzo, bo będziesz miał zmarszczki. Co mam robić?
Dzisiaj czyścisz ochraniacze naszej drużyny hokejowej.
Oczywiście my Darling! – Krzyknąłem pełen entuzjazmu. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego dostawałem tylko role szaleńców i psychopatów w szkolnych przedstawieniach. Ah! Tetsuo-sama jesteś boski! Boski! Boski!
I tak oto niczym chory z miłości waryjat, pobiegłem w podskokach niszczyć swoje starannie wypielęgnowanie dłonie.
Każdy kolejny szlaban wyglądał podobnie. Mops kazał robić mi najobrzydliwsze rzeczy a ja z uśmiechem na twarzy, bez żadnego grymasu je wykonywałem. Aż do piątku, kiedy Mops oznajmił, że ma mnie po dziurki w nosie i mam się więcej nie pokazywać. Były to słowa, które ucieszyły mnie bardziej niż sesja w Punk Rave. Nie powiem, żeby przyczyną był koniec zapasów środków odurzających, w końcu zawsze można było odurzyć się czymkolwiek, jakimś syropem na kaszel, lekami uspakajającymi… ale ile można? Teraz po prostu potrzebuję dłuższej przerwy. Poza tym Nat już więcej nic mi nie załatwi. Nie póki Frak jest blisko.
Moja Księżniczko! Z kolejnej bitwy wróciłem cały.
I znowu zaćpany moja Księżniczka (Leo), należy do osób bardziej spostrzegawczych niż ten cholerny Mops. Przy nim nie zdają zadania krople ani inne wspomagacze. Jakby miał jakiś wykrywać thc w krwi.
O, a czemu Leo z „Małego” został przechrzczony na „Księżniczkę”? No więc, pewnego obiadowego popołudnia Leo ciągle nie swój siedział ze mną przy stole na stołówce. Nie pamiętam już jakim cudem zgodził się usiąść ze mną. Chyba jakaś groźba czy coś. No i jak tak siedzieliśmy, podeszło do nas trzech gości z ostatniej klasy. Jeden z nich wysoki blondyn z morderczym wzrokiem rzucił do mnie: Co zrobiłeś naszej księżniczce? Myślicie że odpowiedziałem na to pytanie? Nie, nie było takiej potrzeby. Zamiast tego skupiłem się na słowie: księżniczka. Księżniczce? powtórzyłem z błyskiem w oku jednocześnie spoglądając na małego. Oczami wyobrazi zobaczyłem go w ślicznej kremowej sukni otoczonego kaskadą róż. Idealnie pasował na piękną młodą infantkę z jakiegoś odległego królestwa.
 Mały, teraz rozumiem. Totalnie zignorowałem przybyszy. Przepraszam, że nie zwracałem się do ciebie z odpowiednim szacunkiem, Księżniczko.
Później okazało się, że blondyn jest bratem Leo. Naprawdę równy gość z niego. Co prawda, nie miał tak ciętego języka jak młody ale powalał szczerością i bezpośredniością; i jak się okazało, nadawaliśmy na tych samych falach.
– Kogo obchodzą szczegóły? – puściłem mu oczko. – Powinieneś cieszyć się razem ze mną.
Moja mała księżniczka nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Dalej ze swoją wyniosłością ślęczał nad zeszytami, totalnie ignorując moją osobę.
– Dobra – rzuciłem do niego. – Dzisiaj dam ci spokój ale jutro idziemy się zabawić. Nie wrócimy tutaj aż do niedzieli.
– Nie mam pozwolenia od rodziców. – mruknął. – I na pewno go nie dostanę, jeśli nie będę wracał do domu.
– To już załatwiłem.
– Nie mam zamiaru wymykać się bez pozwolenia.
– Dostaliśmy specjalne przepustki.
Leo wreszcie podniósł wzrok znad zeszytów.
– Mógłbyś wymyślać bardziej sensowne kłamstwa?
Szczerze to nie spodziewałem się, że uwierzy mi na słowo. Rzuciłem mu na biurko pięć kartek podpisanych i stemplowanych przez dyrektora.
– Nieźle się namęczyłem żeby je zdobyć.
– Niezła podróbka.
– Leonard… nie denerwuj mnie już. Jeśli nie wierzysz, dzwoń. – podałem mu telefon z wykręconym numerem. – To prywatna komórka dyrektora, rozpoznasz jego głos prawda?
– Niby z jakiego powodu miałbyś mieć prywatny nr dyrektora? – no tak to rzeczywiście dziwne żeby uczeń miał numer kogoś z kadry nauczycielskiej, ale nie mogę powiedzieć, że to mój wujek.
– Z tego samego dla którego nie mogę stąd wylecieć i pośrednio z tego samego dla którego w ogóle się tu znalazłem.
Wymijająco, ale powiedziałem prawdę. Jednak kujony nie mają tak bogatej wyobraźni. Leo spojrzał na mnie jak na wariata. No tak, jak nie tak, to w ogóle.
– A w tej bajce ile było smoków? – zapytał tak jakby rozmawiał z sześciolatkiem.
Nie no, tego już za wiele. Takiemu nic nie przetłumaczysz. Mów mu sto razy, że niebo jest niebieskie ale on i tak będzie je widział czerwone. Ja mam już tego dosyć. Nie wierzy, ok. Przekona się jutro. Machnąłem ręką i udałem się na swoje łóżko.
A czego tak w ogóle ty się uczysz?
Matematyki, chcę zrobić poziom w jeden semestr.
No to skoro chcesz zrobić to już teraz, to musisz wszystko umieć. Etapy są zaliczane w przyszłym tygodniu. Wiesz, w weekend nikt nie jest w stanie…
Możesz się w końcu przymknąć? To, że TY masz wszystko w dupie nie znaczy, że tak jest z każdym. Naprawdę nie rozumiem czemu wybrałeś AE…
NIE wybrałem – syknąłem.
Więc jeśli NIE wybrałeś, nie chcesz tu być, to po cholerę się męczysz? Zabieraj papiery i idź robić karierę w tym swoim zespole czy czym tam jeszcze…
Nawet kurwa nie wyobrażasz sobie jak tego pragnę! – Nie wytrzymałem już. Wykrzyczałem mu wszystko co o nim myślę, a nawet to czego zupełnie nie miałem ma myśli i wyszedłem z pokoju łapiąc tylko kurtkę w progu. Leonard w tym momencie był dla mnie tylko kolejną przeszkodą. Płotkiem, który musiałem przeskoczyć, za długo się z nim bawiłem.
Zanim moje nerwy się uspokoiły byłem już na drodze prowadzącej do miasta. Nie wiedziałem co ze sobą począć. Chłopaki mieli przyjechać jutro, a powrót do szkoły był nie możliwy. Pożegnałbym się z przepustką na weekend na cały rok. Może dłużej.

Leonard de Vere:
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Pierwszy raz widziałem Tetsuo tak zdenerwowanego, wcześniejsze wybuchy gniewu były niczym w porównaniu z tym, który miałem okazję oglądać chwilę temu. W jednej chwili jego oczy pociemniały, tracąc swój niezwykły szmaragdowy blask. Stały się czarne.
Czym się przejmujesz? Zależy ci na nim?
Nie, w ogóle. Po prostu się dziwię…

1 komentarz:

  1. Odpłynęłam. Przez tą krótką chwilę, gdy się zaczytałam w tu obecnym tekście tak po prostu odpłynęłam. Byłam tam.. I jest to najlepsza rzecz jaką autor może zrobić czytelnikowi - zapewnić mu drzwi w drugie życie. Ty to robisz, sprawiasz, że owy czytelnik tak się wczuwa, że w pewnym momencie staje się jednym z głównych bohaterów. Niesamowite ;) A właśnie co do bohaterów, wypożyczysz mi chociaż jednego? XD
    Serdecznie pozdrawiam i zachęcam do pisania, bo wiec, że nie ważne ile czasu Cię tu nie będzie, ja będę nawiedzać tego bloga...

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy