sobota, 16 sierpnia 2014

Chapter 4 : Never drink absinthe



Tym razem będzie krótko i trochę niecenzuralnie, a inspiracją do tego rozdziału był:
 
_____________


Wszyscy każdego dnia przemierzamy niebo
 i brniemy przez piekło.
Tetsuo Aizawa:

            Do Utopii – miejsca w którym się umówiłem w moimi chłopakami doszedłem po godzinie marszu przez opustoszałą drogę, która niechętnie zamieniała się w cywilizowaną dwupasmówkę z latarniami i chodnikiem. Sam bar nie wyróżniał się niczym od tych, w których przesiadywaliśmy godzinami. Bordowe skórzane kanapy, które już dawno straciły swój blask, ciemne odrapane z lakieru meble nasiąknęły zapachem piwa, dymu tytoniowego i wódki niczym się nie różniły niż te, które towarzyszyły nam imprezom w Montowni. Dziwnie czułem się wchodząc do niego w czarnych prawie garniturowych spodniach, białej koszuli od mundurka, którą byłem zmuszony założyć. Wyglądałem jak uczniaczek odstresowujący się po godzinach, szczególnie na tle brudnych punków w wyblakłych t-shirtach i wąskich podartych spodniach. Wzgardzając spojrzeniami zebranych ruszyłem do baru i zamówiłem duży kufel piwa. Wyciągnąłem telefon pociągając łyk gorzkiego płynu.
Halo? – Odezwał się głos w słuchawce.
Ton? Co robisz z telefonem Franka?
Stoję na stacji benzynowej, a co?
Jedziecie do mnie już? – Wyobraziłem sobie jak żałośnie musiałem brzmieć w tej chwili.
Wiesz doskonale że nie lubimy wstawać wcześnie rano.
W takim razie spotkajmy się w Utopii, tym pubie o którym wam mówiłem. Będę na was czekał.
Ej, ej… - usłyszałem zanim się rozłączyłem. Nie miałem ochoty na durne pogawędki.
Dokończyłem piwo kilkoma łykami i zacząłem czytać e-wydanie Pasażera na smart fonie. Próbowałem jakoś odciągnąć swoje myśli od Leonarda i jego koszmarnego charakteru, ale wychodziło mi to raczej marnie. Ciągle kotłowały mi się w głowie jego słowa.
Jebać to – powiedziałem sam do siebie.
— Więc jednak zwiałeś – usłyszałem za sobą znajomy głos. Obróciłem się. Moim oczom ukazał się widok tak szczęśliwy, że można by go tylko porównać z niebiańskim ogrodem rozkoszy. Była to piątka chłopaków doskonale mi znanych. Osobą, która się do mnie zwróciła był wysoki blondyn w skórzanym płaszczu do kolan i masywną obrożą na szyi, przy której zapięciu zwisał czerwony kamień w kształcie łzy — Frank.
— Ja tylko wpadłem na browara – uśmiechnąłem się do ucha do ucha na ich widok.
— Wyglądasz jak kujon – zapointował jedyny wyższy od Franka chłopak.
— A ty dostałbyś w ryj za te słowa, gdybym nie cieszył się na twój widok.
— Miałeś pranie mózgu? – Włączył się Tony – „Cieszę się na twój widok”? Ja pierdolę, co oni z tobą zrobili?
— Może jednak powinienem obić pysk lub dwa – zripostowałem. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, tego mi właśnie brakowało. Dobrego towarzystwa, dobrego alkoholu i dobrej muzyki. Usiedliśmy przy stoliku i od razu zamówiliśmy trzy butelki czystej. Jak szaleć, to szaleć. Tak się zaczęła noc.
— No więc, - zaczął Frank – co się działo u ciebie przez ostatni tydzień?
— Próbowałem zakumulować się z kujonami – zakomunikowałem jakbym w myślach snuł wspaniały plan zagłady świata, na co wszyscy zareagowali gromkim śmiechem. Tony poklepał mnie po ramieniu przyjacielskim gestem.
— Nie ma co, ambitne cele. Więc jak ci poszło? – Zmierzyłem go wzrokiem tak morderczym, że pewnie gdybym spojrzał w lustro zląkłbym się samego siebie.
— Nie widać? – Zatopiłem usta w kolejnej pięćdziesiątce tym samym wywołując wywołując kolejną salwę śmiechu. Do cholery co w tym takiego zabawnego?
— Mały by się nie śmiał. W ogóle on się nigdy nawet nie uśmiecha – rzuciłem nagle. Ciekawe jakby wyglądał z uśmiechem na twarzy? W mojej głowie zaczęły rodzić się wizje, które jak najprędzej chciałem powstrzymać. Piękna, idealna wręcz porcelanowa twarz wykrzywiona z szyderczym, obleśnym uśmiechu. Wolę gdy się buczy. Pochłonąłem kolejnego kielona, by obraz chichoczącego Leo jak najszybciej rozwiał się w mojego umysłu. – Za zapomnienie! – Rzuciłem szybko napełniając naczynie ponownie. – Siedmiu wspaniałych znowu razem!
Ej, ej, ej… coś mi tu nie pasuje. Spojrzałem na stół. Wokół niego siedziało tylko pięć osób i ja. A jeśli dobrze liczę, pięć plus jeden daje sześć? Tak?
— Gdzie Dorian? – wśród nas zabrakło mojego kuzyna. Wszyscy unikali mojego wzroku. Nie… nie… nie mógł mi tego zrobić. – Nawet mi nie mówicie… - powiedziałem nadzwyczaj spokojnie. Nie, co to do cholery ma być? Wielki spisek przeciw Tetsuo? Co jeszcze pójdzie nie tak?
— E Te-kun…
— Jebać go. – Wiedziałem, że coś zgniło, gdy nie chciał zbytnio ze mną gadać. Podejrzewałem, że tak się stanie, w końcu nie ma co się oszukiwać – świat nie jest przyjemnym miejscem, ludzie, nawet ci najbliżsi potrafią być naprawdę porządnymi skurwysynami. Pijemy!
            Nie wiem w którym momencie zostałem sam przy stoliku. Nagle gdzieś wszyscy zniknęli a ja zawołałem kelnerkę prosząc o butelkę wódki. Jeśli coś cie trapi, utop to. Młoda dziewczyna w kusej spódniczce postawiła przede mną zero siódemkę. Patrzyłem na nią, ona na mnie. Aż się prosiła, by ją chwycić w objęcia. Słyszałem jak wola mnie, mówiła „wieź mnie… wieź całą” W środku zgiełku i hałasu była tylko ona, ona i ja. Razem na samo… tfu! Bezludnej wyspie. Słońce paliło, a ona mogła dać ukojenie mojemu spragnionemu rozpalonemu ciału.
Wstałem, chwyciłem za jej szyjkę i przywarłem do niej wysysając z niej wszystko. Odstawiłem pustą już butelkę na stół i z powrotem usiadłem na krześle. Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłem. Wypiłem całą butelkę wódki na raz.
Muzyka była cholernie głośna, dudniła mi w uszach, czułem całym sobą każdą nutę, każde pojedyncze szarpnięcie struny, uderzenie w bębny, każdy dźwięk odbijał się w mojej głowie. Wstałem by znaleźć się jak najdalej od tego zgiełku. W ogóle gdzie ja jestem? Wszędzie ciemno i ponuro… tak ponuro, aż czuje się ten wszechobecny smutek, żal… musze uciekać… uciekać…
            Podłoga pod moimi stopami zaczęła się rozpadać ukazując gorącą lawę. W końce widziałem białego królika, którego ryjek wykrzywiony był w szaleńczym uśmiechu. To jego sprawka. To przez niego… to przez niego wszyscy zginiemy…
 

Frank Grenoue:

Kiedy na stacji benzynowej płacąc za kanapki z jajkiem i bekonem usłyszałem dzwonek swojego telefonu, wiedziałem, że to Tetsuo. Po prostu czułem to.
– Tony, kto dzwonił? – zapytałem dla formalności, podając mu jedno z trójkątnych pudełek.
– Nasz kochany Te-chan chyba spieprzył ze szkoły – długowłosy wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Czyli miałem rację. Ciekaw jestem tylko co takiego musiało się stać, że nie wytrzymał tej jednej nocy. Jak rano z nim rozmawiałem wszystko było ok. Nawet chwalił się, że znalazł parę osób, które są naprawdę w porządku. Miał ich przyprowadzić w sobotę. No cóż, Te-kun słynie ze zmienności, której każda kobieta mogłaby pozazdrościć.
Do pubu dojechaliśmy koło 1 w nocy. Tetsuo czekał na nas przy barze pijąc piwo, nie wiem czy pierwsze. Wyglądał jak typowy szaraczek, który wpadł tu na drinka po męczącej pracy. Jakoś średnio pasował do całej atmosfery.
– Jebać to – powiedział jakby przed chwilą analizował coś bardzo skomplikowanego i puścił to w cholerę.
– Więc jednak zwiałeś – Tetsuo odwrócił się do nas na wysokim stołku, a jego twarz rozświetlił uśmiech dziecka patrzącego na wymarzony prezent. Nie wiem co się z nim stało, ale na pewno coś niedobrego. A co się robi z traumatycznymi przeżyciami przyjaciela? Topi w czystej. Tak, wiem, że alkohol mu nie pomoże rozwiązać problemów, ale przecież mleko też nie.
Kończyliśmy trzecią butelkę, a Tetsuo był ciągle w tym samym stanie, nie licząc zamroczenia alkoholowego, które dopadło go wyjątkowo szybko.
– … i ma takie włosy… w kolorze płynnego złota, i oczy… takie zielone… jak… jak u kota, a jak patrzył w słońce stawały się żółte… – opowiadał nam o swojej laleczce po raz setny gdy w końcu Rei i Mike wstali od stolika nie mogąc słuchać z jakim uwielbieniem Te-kun opisywał chłopaka, chwilę później odpadł także Ton. – Ale język cięty ma… jak… – kontynuował nie zwracając uwagi, że zamiast sześciu siedzi nas tylko trzech. – Fran… gdybyś go zobaczył !Ale ten mały pyskaty gnojek ma mnie za jakiegoś chorego umysłowo debila! – jego opowieść docierała do końcowej fazy czyli nieziemskiej wściekłości wywołanej słuszną nieufnością laleczki, której imienia nie poznaliśmy do tej pory w stosunku do naszego Te-kun’a.
– Przypilnuj go chwilę – rzuciłem Nat’owi który jako jedyny został przy stoliku. – Zaraz wracam.
Wstałem i ruszyłem w głąb sali, gdy wróciłem Nathaniel zniknął, a Tetsuo leżał pod stołem.             Czemu to zawsze ja muszę się bawić w niańkę? Czemu zgodziłem się na tą pieprzoną butelkę absyntu?



2 komentarze:

  1. Ohh, mówiłam już, że Cię uwielbiam??? Jak nie, to teraz mówię. Co do samego rozdziału, jak zwykle - cudo!
    Zauważyłam jedną przykrą rzecz, masz mało komentarzy!! A przecież obie wiemy, że to co piszesz jest znakomite, więc stwierdziłam, że problem jest następujący - ludzie nie wiedzą, że istnieje taka strona, wiec może promuj się na różnych toplistach? Uwierz mało zachodu, a efekt pożądany. To taka moja rada, bo po prostu nie mogę ścierpieć, że tylko ja mam przyjemność przeczytać i skomentować coś z pod Twojej ręki.
    I proszę Cię wstaw kolejny rozdział!!! Bo jestem nienasycona i cholera uzależniona od tej historii. A tak między nami - Tetsuo X Leo, mogę liczyć na coś gorącego w następnych notkach? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś dawno, jak to opowiadanie debiutowało to czytelników było całkiem sporo ;p ale to był onet i inne czasy (: może rzeczywiście czas na promocje (:
      Kolejny rozdział już się edytuje, więc będzie lada moment (kilka dni) specjalnie dla Ciebie (: A co do wyższej temperatury między Tetsuo i Leo... chyba właśnie o to chodzi ;p niestety chłopami muszą się dotrzeć, każdy z nich coś tam ma za sobą i nie do końca ufa. Ale spokojnie... jeden drink drugi i wszystko się wyjaśni ;p w końcu nic tak nie rozwiązuje języków jak alkohol (:
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy