Tym razem będzie krótko i trochę niecenzuralnie, a inspiracją do tego rozdziału był:
_____________
Wszyscy
każdego dnia przemierzamy niebo
i brniemy przez piekło.
i brniemy przez piekło.
Tetsuo
Aizawa:
Do Utopii – miejsca w którym się umówiłem w moimi chłopakami
doszedłem po godzinie marszu przez opustoszałą drogę, która niechętnie
zamieniała się w cywilizowaną dwupasmówkę z latarniami i chodnikiem. Sam bar
nie wyróżniał się niczym od tych, w których przesiadywaliśmy godzinami. Bordowe
skórzane kanapy, które już dawno straciły swój blask, ciemne odrapane z lakieru
meble nasiąknęły zapachem piwa, dymu tytoniowego i wódki niczym się nie różniły
niż te, które towarzyszyły nam imprezom w Montowni. Dziwnie czułem się wchodząc
do niego w czarnych prawie garniturowych spodniach, białej koszuli od mundurka,
którą byłem zmuszony założyć. Wyglądałem jak uczniaczek odstresowujący się po
godzinach, szczególnie na tle brudnych punków w wyblakłych t-shirtach i wąskich
podartych spodniach. Wzgardzając spojrzeniami zebranych ruszyłem do baru i zamówiłem
duży kufel piwa. Wyciągnąłem telefon pociągając łyk gorzkiego płynu.
— Halo? – Odezwał się głos w słuchawce.
— Ton? Co robisz z telefonem Franka?
— Halo? – Odezwał się głos w słuchawce.
— Ton? Co robisz z telefonem Franka?
— Stoję na stacji benzynowej, a co?
— Jedziecie do mnie już? – Wyobraziłem sobie
jak żałośnie musiałem brzmieć w tej chwili.
— Wiesz doskonale że nie lubimy wstawać wcześnie
rano.
— W takim razie spotkajmy się w Utopii,
tym pubie o którym wam mówiłem. Będę na was czekał.
— Ej, ej… - usłyszałem zanim się
rozłączyłem. Nie miałem ochoty na durne pogawędki.
Dokończyłem piwo kilkoma
łykami i zacząłem czytać e-wydanie Pasażera na smart fonie. Próbowałem jakoś
odciągnąć swoje myśli od Leonarda i jego koszmarnego charakteru, ale wychodziło
mi to raczej marnie. Ciągle kotłowały mi się w głowie jego słowa.
— Jebać to – powiedziałem sam do
siebie.
—
Więc jednak zwiałeś – usłyszałem za sobą znajomy głos. Obróciłem się. Moim
oczom ukazał się widok tak szczęśliwy, że można by go tylko porównać z
niebiańskim ogrodem rozkoszy. Była to piątka chłopaków doskonale mi znanych.
Osobą, która się do mnie zwróciła był wysoki blondyn w skórzanym płaszczu do kolan
i masywną obrożą na szyi, przy której zapięciu zwisał czerwony kamień w
kształcie łzy — Frank.
—
Ja tylko wpadłem na browara – uśmiechnąłem się do ucha do ucha na ich widok.
—
Wyglądasz jak kujon – zapointował jedyny wyższy od Franka chłopak.
—
A ty dostałbyś w ryj za te słowa, gdybym nie cieszył się na twój widok.
—
Miałeś pranie mózgu? – Włączył się Tony – „Cieszę się na twój widok”? Ja
pierdolę, co oni z tobą zrobili?
—
Może jednak powinienem obić pysk lub dwa – zripostowałem. Wszyscy wybuchnęliśmy
śmiechem, tego mi właśnie brakowało. Dobrego towarzystwa, dobrego alkoholu i
dobrej muzyki. Usiedliśmy przy stoliku i od razu zamówiliśmy trzy butelki
czystej. Jak szaleć, to szaleć. Tak się zaczęła noc.
—
No więc, - zaczął Frank – co się działo u ciebie przez ostatni tydzień?
—
Próbowałem zakumulować się z kujonami – zakomunikowałem jakbym w myślach snuł
wspaniały plan zagłady świata, na co wszyscy zareagowali gromkim śmiechem. Tony
poklepał mnie po ramieniu przyjacielskim gestem.
—
Nie ma co, ambitne cele. Więc jak ci poszło? – Zmierzyłem go wzrokiem tak morderczym,
że pewnie gdybym spojrzał w lustro zląkłbym się samego siebie.
—
Nie widać? – Zatopiłem usta w kolejnej pięćdziesiątce tym samym wywołując
wywołując kolejną salwę śmiechu. Do cholery co w tym takiego zabawnego?
—
Mały by się nie śmiał. W ogóle on się nigdy nawet nie uśmiecha – rzuciłem
nagle. Ciekawe jakby wyglądał z uśmiechem na twarzy? W mojej głowie zaczęły
rodzić się wizje, które jak najprędzej chciałem powstrzymać. Piękna, idealna
wręcz porcelanowa twarz wykrzywiona z szyderczym, obleśnym uśmiechu. Wolę gdy się
buczy. Pochłonąłem kolejnego kielona, by obraz chichoczącego Leo jak
najszybciej rozwiał się w mojego umysłu. – Za zapomnienie! – Rzuciłem szybko
napełniając naczynie ponownie. – Siedmiu wspaniałych znowu razem!
Ej,
ej, ej… coś mi tu nie pasuje. Spojrzałem na stół. Wokół niego siedziało tylko
pięć osób i ja. A jeśli dobrze liczę, pięć plus jeden daje sześć? Tak?
—
Gdzie Dorian? – wśród nas zabrakło mojego kuzyna. Wszyscy unikali mojego
wzroku. Nie… nie… nie mógł mi tego zrobić. – Nawet mi nie mówicie… - powiedziałem
nadzwyczaj spokojnie. Nie, co to do cholery ma być? Wielki spisek przeciw Tetsuo?
Co jeszcze pójdzie nie tak?
—
E Te-kun…
—
Jebać go. – Wiedziałem, że coś zgniło, gdy nie chciał zbytnio ze mną gadać. Podejrzewałem,
że tak się stanie, w końcu nie ma co się oszukiwać – świat nie jest przyjemnym
miejscem, ludzie, nawet ci najbliżsi potrafią być naprawdę porządnymi skurwysynami.
Pijemy!
Nie wiem w którym momencie zostałem
sam przy stoliku. Nagle gdzieś wszyscy zniknęli a ja zawołałem kelnerkę prosząc
o butelkę wódki. Jeśli coś cie trapi, utop to. Młoda dziewczyna w kusej
spódniczce postawiła przede mną zero siódemkę. Patrzyłem na nią, ona na mnie.
Aż się prosiła, by ją chwycić w objęcia. Słyszałem jak wola mnie, mówiła „wieź
mnie… wieź całą” W środku zgiełku i hałasu była tylko ona, ona i ja. Razem na
samo… tfu! Bezludnej wyspie. Słońce paliło, a ona mogła dać ukojenie mojemu
spragnionemu rozpalonemu ciału.
Wstałem,
chwyciłem za jej szyjkę i przywarłem do niej wysysając z niej wszystko.
Odstawiłem pustą już butelkę na stół i z powrotem usiadłem na krześle. Dopiero
po chwili dotarło do mnie co zrobiłem. Wypiłem całą butelkę wódki na raz.
Muzyka
była cholernie głośna, dudniła mi w uszach, czułem całym sobą każdą nutę, każde
pojedyncze szarpnięcie struny, uderzenie w bębny, każdy dźwięk odbijał się w
mojej głowie. Wstałem by znaleźć się jak najdalej od tego zgiełku. W ogóle
gdzie ja jestem? Wszędzie ciemno i ponuro… tak ponuro, aż czuje się ten
wszechobecny smutek, żal… musze uciekać… uciekać…
Podłoga pod moimi stopami zaczęła się
rozpadać ukazując gorącą lawę. W końce widziałem białego królika, którego ryjek
wykrzywiony był w szaleńczym uśmiechu. To jego sprawka. To przez niego… to
przez niego wszyscy zginiemy…
Frank Grenoue:
Kiedy na stacji benzynowej płacąc za
kanapki z jajkiem i bekonem usłyszałem dzwonek swojego telefonu, wiedziałem, że
to Tetsuo. Po prostu czułem to.
– Tony, kto dzwonił? – zapytałem dla formalności, podając mu jedno z trójkątnych pudełek.
– Nasz kochany Te-chan chyba spieprzył ze szkoły – długowłosy wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Czyli miałem rację. Ciekaw jestem tylko co takiego musiało się stać, że nie wytrzymał tej jednej nocy. Jak rano z nim rozmawiałem wszystko było ok. Nawet chwalił się, że znalazł parę osób, które są naprawdę w porządku. Miał ich przyprowadzić w sobotę. No cóż, Te-kun słynie ze zmienności, której każda kobieta mogłaby pozazdrościć.
Do pubu dojechaliśmy koło 1 w nocy. Tetsuo czekał na nas przy barze pijąc piwo, nie wiem czy pierwsze. Wyglądał jak typowy szaraczek, który wpadł tu na drinka po męczącej pracy. Jakoś średnio pasował do całej atmosfery.
– Jebać to – powiedział jakby przed chwilą analizował coś bardzo skomplikowanego i puścił to w cholerę.
– Więc jednak zwiałeś – Tetsuo odwrócił się do nas na wysokim stołku, a jego twarz rozświetlił uśmiech dziecka patrzącego na wymarzony prezent. Nie wiem co się z nim stało, ale na pewno coś niedobrego. A co się robi z traumatycznymi przeżyciami przyjaciela? Topi w czystej. Tak, wiem, że alkohol mu nie pomoże rozwiązać problemów, ale przecież mleko też nie.
Kończyliśmy trzecią butelkę, a Tetsuo był ciągle w tym samym stanie, nie licząc zamroczenia alkoholowego, które dopadło go wyjątkowo szybko.
– … i ma takie włosy… w kolorze płynnego złota, i oczy… takie zielone… jak… jak u kota, a jak patrzył w słońce stawały się żółte… – opowiadał nam o swojej laleczce po raz setny gdy w końcu Rei i Mike wstali od stolika nie mogąc słuchać z jakim uwielbieniem Te-kun opisywał chłopaka, chwilę później odpadł także Ton. – Ale język cięty ma… jak… – kontynuował nie zwracając uwagi, że zamiast sześciu siedzi nas tylko trzech. – Fran… gdybyś go zobaczył !Ale ten mały pyskaty gnojek ma mnie za jakiegoś chorego umysłowo debila! – jego opowieść docierała do końcowej fazy czyli nieziemskiej wściekłości wywołanej słuszną nieufnością laleczki, której imienia nie poznaliśmy do tej pory w stosunku do naszego Te-kun’a.
– Przypilnuj go chwilę – rzuciłem Nat’owi który jako jedyny został przy stoliku. – Zaraz wracam.
Wstałem i ruszyłem w głąb sali, gdy wróciłem Nathaniel zniknął, a Tetsuo leżał pod stołem. Czemu to zawsze ja muszę się bawić w niańkę? Czemu zgodziłem się na tą pieprzoną butelkę absyntu?
– Tony, kto dzwonił? – zapytałem dla formalności, podając mu jedno z trójkątnych pudełek.
– Nasz kochany Te-chan chyba spieprzył ze szkoły – długowłosy wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Czyli miałem rację. Ciekaw jestem tylko co takiego musiało się stać, że nie wytrzymał tej jednej nocy. Jak rano z nim rozmawiałem wszystko było ok. Nawet chwalił się, że znalazł parę osób, które są naprawdę w porządku. Miał ich przyprowadzić w sobotę. No cóż, Te-kun słynie ze zmienności, której każda kobieta mogłaby pozazdrościć.
Do pubu dojechaliśmy koło 1 w nocy. Tetsuo czekał na nas przy barze pijąc piwo, nie wiem czy pierwsze. Wyglądał jak typowy szaraczek, który wpadł tu na drinka po męczącej pracy. Jakoś średnio pasował do całej atmosfery.
– Jebać to – powiedział jakby przed chwilą analizował coś bardzo skomplikowanego i puścił to w cholerę.
– Więc jednak zwiałeś – Tetsuo odwrócił się do nas na wysokim stołku, a jego twarz rozświetlił uśmiech dziecka patrzącego na wymarzony prezent. Nie wiem co się z nim stało, ale na pewno coś niedobrego. A co się robi z traumatycznymi przeżyciami przyjaciela? Topi w czystej. Tak, wiem, że alkohol mu nie pomoże rozwiązać problemów, ale przecież mleko też nie.
Kończyliśmy trzecią butelkę, a Tetsuo był ciągle w tym samym stanie, nie licząc zamroczenia alkoholowego, które dopadło go wyjątkowo szybko.
– … i ma takie włosy… w kolorze płynnego złota, i oczy… takie zielone… jak… jak u kota, a jak patrzył w słońce stawały się żółte… – opowiadał nam o swojej laleczce po raz setny gdy w końcu Rei i Mike wstali od stolika nie mogąc słuchać z jakim uwielbieniem Te-kun opisywał chłopaka, chwilę później odpadł także Ton. – Ale język cięty ma… jak… – kontynuował nie zwracając uwagi, że zamiast sześciu siedzi nas tylko trzech. – Fran… gdybyś go zobaczył !Ale ten mały pyskaty gnojek ma mnie za jakiegoś chorego umysłowo debila! – jego opowieść docierała do końcowej fazy czyli nieziemskiej wściekłości wywołanej słuszną nieufnością laleczki, której imienia nie poznaliśmy do tej pory w stosunku do naszego Te-kun’a.
– Przypilnuj go chwilę – rzuciłem Nat’owi który jako jedyny został przy stoliku. – Zaraz wracam.
Wstałem i ruszyłem w głąb sali, gdy wróciłem Nathaniel zniknął, a Tetsuo leżał pod stołem. Czemu to zawsze ja muszę się bawić w niańkę? Czemu zgodziłem się na tą pieprzoną butelkę absyntu?
Ohh, mówiłam już, że Cię uwielbiam??? Jak nie, to teraz mówię. Co do samego rozdziału, jak zwykle - cudo!
OdpowiedzUsuńZauważyłam jedną przykrą rzecz, masz mało komentarzy!! A przecież obie wiemy, że to co piszesz jest znakomite, więc stwierdziłam, że problem jest następujący - ludzie nie wiedzą, że istnieje taka strona, wiec może promuj się na różnych toplistach? Uwierz mało zachodu, a efekt pożądany. To taka moja rada, bo po prostu nie mogę ścierpieć, że tylko ja mam przyjemność przeczytać i skomentować coś z pod Twojej ręki.
I proszę Cię wstaw kolejny rozdział!!! Bo jestem nienasycona i cholera uzależniona od tej historii. A tak między nami - Tetsuo X Leo, mogę liczyć na coś gorącego w następnych notkach? :D
Kiedyś dawno, jak to opowiadanie debiutowało to czytelników było całkiem sporo ;p ale to był onet i inne czasy (: może rzeczywiście czas na promocje (:
UsuńKolejny rozdział już się edytuje, więc będzie lada moment (kilka dni) specjalnie dla Ciebie (: A co do wyższej temperatury między Tetsuo i Leo... chyba właśnie o to chodzi ;p niestety chłopami muszą się dotrzeć, każdy z nich coś tam ma za sobą i nie do końca ufa. Ale spokojnie... jeden drink drugi i wszystko się wyjaśni ;p w końcu nic tak nie rozwiązuje języków jak alkohol (:
Pozdrawiam