wtorek, 26 sierpnia 2014

Chapter 5: And tequilla too


Szczęście jest optyczną iluzją. Dwa lustra, które wysyłają sobie ten sam obraz w nieskończoność. Nie próbuj dotrzeć do początkowego obrazu. Nie ma go tam. 
Tetsuo Aizawa:
Obudził mnie dziwny nieznośny hałas, warkot… warkot wiertarki? Silnika? To w szkole są jakieś remonty? W roku szkolnym? Przekręciłem się na drugi bok szukając ręką poduszki, którą mogłem zakryć uszy. Zamiast na poduszkę natrafiłem na coś ciepłego i… o boże, to się rusza! Otworzyłem oczy podskakując jednocześnie z przerażenia. Koło mnie leżało roznegliżowane cielsko Rei’a. Gdyby tego było mało to właśnie ono wydawało z siebie to denerwujące warczenie. Spróbowałem przekręcić się w drugą stronę, jednak moje ruchy zostały skrępowane ręką Mike’a, leżącego po mojej drugiej stronie. Zamiast się poddać spróbowałem stanąć na nogach. Wielki błąd. Automatycznie moją głowę przeszedł straszny ból a zawartość żołądka powędrowała w górę do przełyku. Cudem powstrzymałem odruch wymiotny.
Co ja wczoraj robiłem?

Leonard De Vere:
Ten bezmózgi debil nie wrócił zeszłej nocy, zresztą rano też go nie było. Na dodatek wyszedł bez klucza do pokoju więc uziemił mnie w nim aż do swojego powrotu. Nienawidzę tak impertynenckich idiotów, myślących tylko o sobie. Znudzony czekaniem koło południa ruszyłem na spacer po błoniach. Najwyżej będzie czekał pod drzwiami. Moja wina, że jest tak porywczy?
O Leonard, tak? – Przede mną jak z pod ziemi wyrósł wysoki mężczyzna ubrany w popielaty garnitur i białą koszulę bez krawata. Nasz dyrektor.
Tak panie profesorze. Dzień dobry. – Chyba pierwszy raz miałem okazję przyjrzeć się profesorowi Woodowi, podczas naszych wcześniejszych spotkań, starałem unikać jego wzroku, kierowany zażenowaniem i wstydem. Dzisiaj przy spotkaniu mniej formalnym zauważyłem, że mimo powagi i doniosłości ma w sobie trochę uroku małego chłopca, rozmierzwione przez wiatr włosy i delikatny błysk załzawionych od zimnego wiatru zielonych oczu nadawał mu przyjaźniejszej aury. Wydawał się osobą, której można zaufać, której można powierzyć najskrytsze sekrety. Nic dziwnego, że mój brat był tak zauroczony jego osobą.
A ty nie miałeś być dzisiaj przypadkiem z Tetsuo? – Zdziwiony odbąknąłem, że uczyłem się przed egzaminami jednocześnie próbowałem dodać dwa do dwóch – skąd dyrektor wiedział tyle na temat nowego bądź co bądź ucznia?
Pewnie zrobił ci nieziemską awanturę – roześmiał się, a ja jeszcze bardziej zdziwiony kiwnąłem głową – nie martw się. Przejdzie mu szybciej niż by się mogło zdawać. On nie potrafi się gniewać na nikogo zbyt długo. Dobrze mały, widzę że moja sekretarka już mnie szuka, obowiązki wzywają. Nawet na spacer człowiek wyjść nie może… no nic, pamiętaj, że zawsze możesz mnie odwiedzić w gabinecie, szczególnie jakbyś znowu miał problem z tym zawadiaką. Już ja znam na niego sposoby. – Na odchodne posłał mi ciepły uśmiech i odszedł w stronę głównego gmachu szkoły.
Pozostałem sam na środku ścieżki pogrążony w rozmyślaniach. Skąd Wood wie tyle o Tetsuo? Skąd Tetsuo miałby numer dyrektora? I te oczy… szmaragdowe tęczówki, tak niezwykłe, chłodne… nie; ciepłe… nie są identyczne, podobne. Ta sama intensywna zieleń, ocieplona złotymi akcentami.
Sorki księżniczko! Nic ci się nie stało? – z letargu wyrwało mnie uderzenie piłką w głowę. Wymierzone idealnie przez jednego z kolegów brata.
Mógłbyś mnie tak nie nazywać? – chłopak widząc moją oburzoną minę tylko się roześmiał i wrócił z piłką do grupki trzecioklasistów grających w kosza. Jeszcze trochę, a cała szkoła będzie mnie tak nazywać. Jace jeszcze za to ode mnie oberwie.
            Wieczorem Tetsuo ciągle się nie zjawił, wziąłem jego pozwolenie, które ciągle leżało na moim biurku i zaniosłem opiekunowi. I po co? Czemu go kryję? Jak cokolwiek się wyda będę miał nie małe problemy. Chyba padło mi na mózg.

Tetsuo Aizawa:
            Potrzebowałem kilku minut, żeby ogarnąć co się działo ostatniego dnia. Przez moją głowę przewijał się film zarejestrowany kamerą przemysłową na kilkukrotnie naświetlanej taśmie, trochę gadania, trochę śmiechu dużo alkoholu. Zagadką ciągle jednak zostawało to, jak się znalazłem  tym burdelu i co robię na kanapie z trzema facetami?
  Ja pierdolę… – mój głos był ochrypły jak po tygodniowym melanżu.
Nie pierdol, tu są sami faceci – to niewątpliwie był głos Franka.
TU. Znaczy GDZIE?
TU.
Aha…
Myślenie sprawiało ból, więc zamknąłem oczy i z powrotem pogrążyłem się w krainie Morfeusza.

Leonard De Vere:
            Po dwudziestej ktoś zapukał do drzwi. Z niekrytą nadzieją poszedłem otworzyć, ale to co zobaczyłem, wmurowało mnie w ziemię. Na progu stało trzech chłopaków, a raczej dwóch. Jeden zwisał wsparty na ramionach pozostałych.
Przesuń się szybko – syknął długowłosy brunet, który wraz z innym długowłosym chłopakiem podtrzymywał nieprzytomnego Tetsuo. – Szybko, zanim ktoś nas zauważy – przesunąłem się bezwiednie wpuszczając nie tylko trójkę, a szóstkę przybyszy do pokoju. Położyli nieprzytomnego na moim łóżku a sami otoczyli mnie wianuszkiem.
Myślałem, że Te-chan przesadza, ale ty naprawdę jesteś słodki. – Jeden z chłopaków podszedł bliżej i zlustrował mnie do góry do dołu. Był średniego wzrostu, niewiele wyższy ode mnie, chociaż ciężkie buty dodały mu centymetrów. Długie włosy pogrążone w nieładzie okalały męską twarz, patrzył na mnie żółtymi, wręcz fosforującymi źrenicami, których kolor niewątpliwie zawdzięczały soczewkom. Nie mam pojęcia co ten debil im nagadał, ale oberwie, jak tylko się obudzi.
Mike, nie strasz go – przed szereg wyszedł wysoki blondyn ubrany w czarny płaszcz nabijany ćwiekami, wyglądał jak zdjęty z planu zdjęciowego do jakiegoś magazynu modowego. – Nie przejmuj się nim, on już tak ma. Jestem Frank Grenuoe – wyciągnął do mnie wąską dłoń przyozdobioną licznymi pierścieniami.
Leonard De Vere – szybko ją uścisnąłem.
No i w końcu poznaliśmy twoje imię! Nic tylko mały, księżniczka, potwór… żadnych konkretów – usłyszałem rozbawiony głos, gdzieś z tyłu. Po chwili również on wyciągnął rękę do mnie i przedstawił się – Nathaniel Ferell – chłopak, którego dłoń uścisnąłem wyglądał chyba najnormalniej. Krótko ścięte włosy, bez żadnych ekscesów kolorystycznych, bez przesadnej dbałości o formę, ubrany był w t-shirt i jeansy, a stopy zdobiły najnormalniejsze trampki. Na pierwszy rzut oka wydawał się być osobą z którą nawet da się zamienić słowo lub dwa.
Tony Vicious – kolejną osobą, która mi się przedstawiła był długowłosy brunet, który wniósł Tetsuo. Biła od niego dziwna aura, wyniosłości? Może.
Rei Asano 0 rzucił opierający się o blat biurka chłopak. Spod kaptura naciągniętego na połowę twarzy wystawały niesforne czarne kosmyki.
A ja jestem Michael Stonehell, masz może ochotę się umówić? – Zabrzmiał jak mentalny klon Tetsuo.
A ja święty Mikołaj! – doleciał do nas głos Aizawy, który ciągle bezpiecznie leżał na moim łóżku.
No, a teraz odwdzięczymy ci się za to, że przez całe dwa dni musieliśmy słuchać, tylko i wyłącznie opowieści o tobie… Ał! – chłopak, który przestawił się jako Nathaniel zaczął się do mnie zbliżać z uśmiechem nie wróżącym nic dobrego. Nagle zatrzymał się i wrzasnął wniebogłosy. Nie waż się tknąć mojej Księżniczki! – Tetsuo wrzasnął przez sen. Obok klnącego Nathaniela leżała moja rozbita w drobny mak kostka Rubika. Tym razem ja chciałem się komuś odwdzięczyć, ale Frank powstrzymał mnie gestem ręki.
Księżniczko, chciałbym sobie z tobą pogadać.

Frank Grenuoe:
            Gdy zobaczyłem Leonarda zrozumiałem dlaczego tak bardzo owładnął umysłem Te-kuna. Chłopak wyglądał zjawiskowo. Niewinny wyraz twarzy i kocie tajemnicze oczy niepozwalające o sobie za szybko zapomnieć. Zdecydowanie w typoe Tetsuo.
Dobra Leo –zacząłem siadając na krześle stojącym przy biurku – powiedz nam coś o sobie – mały spojrzał na mnie jakbym mówił w innym języku.
Że co, za przeproszeniem?
Nie przepraszaj, nie gniewam się – uśmiechnąłem się do niego łagodnie, jednak z jawną kpiną – Tetsuo jest naszym przyjacielem – przerwałem bo Nat syknął z kąta „Mów za siebie” – w każdym razie, martwimy się o niego. W ostatnim czasie mówił… dużo o tobie, jednak z wielu względów, jego osąd nie był dla nas… wystarczający. Jeśli wiesz co mam na myśli.
Do czego zmierzasz? – niepewnie zapytał jakby przeczuwał najgorsze.
Zmierzam do sedna naturalnie. Najważniejsze w tym momencie jest to, że nie możemy zabrać Tetsuo ze szkoły, mimo że bardzo byśmy tego chcieli. Mamy związane ręce. Co za tym idzie, musimy go zostawić pod twoją opieką. Chcemy cie poznać choć trochę, żeby wiedzieć w czyje ręce… składamy jego los.
Tak właśnie! – wtrącił się niespodziewanie Mike – chcemy cie poznać jak najlepiej się da, dlatego właśnie może spotkamy się w przyszłą sobotę? Poszlibyśmy do jakiegoś klubu… a może w jakieś bardziej intymne miejsce, tylko we dwoje co? – Ten tylko o jednym, nie przepuści nikomu… eh.
Nie zwracaj na niego uwagi, on ma tak zawsze – Mike obdarowany został moim złowrogim spojrzeniem „Zejdź mi lepiej z oczu” – no wiec? Słuchamy. – Młody stał tak jeszcze chwilę milcząc aż w końcu się poddałem – dobra, za dwa tygodnie robię urodziny. Czuj się zaproszony, ba! Powiedziałbym, że obecność jest obowiązkowa. Szczegóły przekażę Tetsuo.
Nie mam zamiaru nigdzie z nim jechać! – W końcu znalazł język w gębie. Brawo. – Nie mam nawet ochoty przebywać z nim w jednym pokoju, już złożyłem wniosek o zmianę – kłamał. Nie potrafił kłamać, jego oczy były zbyt przejrzyste, widać było w nich ulgę i radość na widok Te-kuna. Teraz też wszystko widać jak na dłoni – zwykłe zmieszanie.
Anyway, jesteś zaproszony, nie musisz przyjeżdżać z nim, możesz wziąć swoich kumpli, mam całkiem spore mieszkanie. Tu masz adres -  szybko zapisałem swój dokładny adres po czym wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi. – A Leonard, Tetsuo nie jest taki na jakiego pozuje, wstydzi się mówić co myśli bo siedzi w nim ckliwa dusza romantyka.  Miej to na uwadze.

Leonard De Vere:
            Zanim wyszedł uśmiechnął się i rzucił „Widzimy się za dwa tygodnie”. Za nim ruszyła cała czwórka. Zostałem sam z nieprzytomnym, pijanym Japończykiem, który cicho pochrapywał na moim posłaniu. Spojrzałem na jego twarz – wyglądał gorzej niż po tygodniowym szlabanie na wspomagaczach. Jego normalnie przystojna i idealnie zadbana twarz była spuchnięta i poszarzała, a pod oczami widniały ogromne worki. Był wycieńczony, co on robił cały weekend? Jego idealnie wykrojone usta były spierzchnięte a włosy pogrążone w nieładzie. Wyglądał tak inaczej niż zazwyczaj. Tak bezbronnie, tak niewinnie, lekko rozchylone wargi jakby się prosiły o… Boże o czym ja myślę! Szybko ocknąłem się z tego chwilowego zamroczenia, na pewno wywołanego stresem i … w ogóle wszystkim i odszedłem od łóżka.  
Tetsuo Aizawa:
            Otworzyłem oczy zupełnie nie wiedząc gdzie jestem. W gardle czułem piekącą gorycz tequili, ale w powietrzu brakowało mi zapachu palonego haszu i tytoniu. To jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że nie jestem już w zadymionym pokoju motelu koło Utopii.
Gdzie ja do cholery jestem?  - wydobyło się z mojego gardła, ale to nie był mój głos. Był zachrypnięty i przepity. Do moich nozdrzy doleciał zapach pościeli. Lawenda wymieszana z delikatną nutką Jedynki Calvina Kleina, omamy węchowe? Tak właśnie pachnie moja Księżniczka, która w tym momencie pewnie mnie nienawidzi. W ogóle jaki dzisiaj dzień? Od momentu wejścia do Utopii pamiętałem tylko nieliczne momenty, pojedyncze wyciągnięte z kontekstu sceny – ja pierdolę – jedna z myśli, która wszystko idealnie podsumowywała,  wyrwała się z moich ust.
Mógłbyś nie przeklinać? – delikatny acz stanowczy głos pełen specyficznej tylko dla jednej osoby zadziorności dobiegł moich uszu. Był cichy i zaspany, ale doskonale wiedziałem do kogo należał.
Leo, co ty tutaj robisz?
Śpię, pewien alkoholik nie był w stanie wczołgać się na swoje łóżko więc zajął moje, a ja biedny byłem zmuszony skorzystać z jego.
Przepraszam.
Nie ma za co, nie gniewam się. Ale miło będzie jeśli weźmiesz moją pościel do pralni.
Brzydzisz się mnie aż tak bardzo.
Nie. Śmierdzisz alkoholem, papierosami i wymiocinami. – Jedną z rzeczy których absolutnie nie można było poskąpić Leo to była właśnie szczerość. Uświadomił mi, że delikatny zapach jego perfum był nikłą nutką znośnej woni, która nieśmiało przebijała się przez mój odór. Z trudem usiadłem na łóżku, czułem jak wnętrzności zmieniają swoje położenie, jak wszystko w żołądku zaczyna buzować. Do tego ból głowy nasilał się z każda sekundą, aż syknąłem łapiąc się w okolicach skroni, by jakkolwiek zminimalizować pulsowanie. Otworzyłem oczy, pokój oświetlony był tylko światłem księżyca za co dziękowałem z całego serca. Chwiejnym krokiem ruszyłem  w stronę łazienki, żołądek podchodził mi do gardła, a w ustach poczułem ostry smak kwasów. Zapaliłem światło w małym pomieszczeniu wyłożonym białymi kafelkami, aż krzyknąłem gdy ostre światło poraziło mój nerw wzrokowy.
Tetsuo, nic ci nie jest? – usłyszałem głos blondyna. Może się martwił? Nie… nie możliwe. Spokojnie, śpij – odpowiedziałem.
Jakbym mógł zasnąć – mały po chwil stał obok mnie – pomóc ci w czymś?
Jakbyś mógł wyłączyć to okropne pikanie, byłbym wdzięczny do końca życia – rzuciłem przez zęby siadając na zimnej posadzce.
E… jakie pikanie? Zegar?
A no tak. W takim razie jakbyś mógł, to przynieś mi z szafki nocnej ciastka i multiwitaminę i wiesz co? Jeszcze prochy przeciwbólowe, takie czerwone… i magnez, a w sumie to przynieś całą moją apteczkę. I wodę. I szklankę – dodałem gdy już wyszedł z łazienki. Ostatkiem sił ściągnąłem spodnie, bo koszuli na sobie nie miałem i wszedłem pod prysznic. Strumień zimnej wody od razu mnie rozbudził i trochę otrzeźwił.

Leonard De Vere:
            Posłusznie wyciągnąłem z szafki nocnej pełno zbożowe ciastka i całą apteczkę wyładowaną masą leków. W między czasie Tetsuo zaczął brać prysznic, więc stwierdziłem, że poczekam na niego na sofie. Przez uchylone drzwi ulatniał się przyjemny orzeźwiający zapach limetki i mięty, po chwili wyszedł Tetsuo jeszcze mokry obwiązany tylko ręcznikiem wokół pasa. Poczułem jak moja twarz się czerwieni i dziękowałem niebiosom za całkiem ciemną noc i nie zapalone światło w pokoju.
Wszystko masz tu naszykowane – wskazałem na asortyment naszykowany na ławie. Dzięki Leo, jesteś boski – podziękował i usiadł koło mnie. Z bliska zapach mięty był jeszcze przyjemniejszy, a mokre ciało oświetlone światłem księżyca i nieznacznie łazienkową lampą wyglądało jak rzeźba. Z lekkiego zamglenia wyrwał mnie głos Tetsuo – dwie multiwitaminy – wrzucił do wysokiej szklanki dwie pomarańczowe tabletki, które od razu zaczęły buzować – magnez, wapno – dorzucał po kolei – lecytyna, ibuprofen – rozgniótł obie tabletki i wsypał do szklanki – i jeszcze jeden ibuprofen i może witaminy A i E… - dorzucał kolejne. Co to było? – chcesz ciacho?
Nie dzięki – odpowiedziałem. Sam wziął jedno i z grymasem na twarzy przeżuł mały kęs. Gdy udało mu się zmęczyć całe chwycił za szklankę i wypił jednym duszkiem.
Przepraszam, że nie dałem ci spać – rzucił zbierając swoje rzeczy.
Już mówiłem, nic się nie stało.
Naprawdę nie musisz się nade mną litować, za około 15 min powinienem być w pełnej gotowości by zacząć dzień, do siódmej będę lepiej niż zdrowy.
Dzisiaj akurat nie musisz, są testy zaliczeniowe. – Zdawało się, że przez chwile nie wiedział o co mi chodzi, szukał gdzieś w pamięci aż nagle gdy do niego dotarło zrobił wielkie oczy Cholera zapomniałem! – krzyknął jakby przegapił koncert ulubionej kapeli.
Przecież nie zdajesz niczego.
Zdaję chemię, nie będę się męczył z tym pterodaktylem.

3 komentarze:

  1. Czyżbym się nie myliła i coś już zaczynało się dziać? Hmm..wcale teraz nie szczerze się jak głupia do laptopa, w ogóle! Nie myśl sobie! ;)
    A właśnie, nominowano mnie do Lister Blog Awards, a więc kogo ja nominuję? Zgaduj, zgaduj!
    Tak, nie mylisz się - Ciebie, co chyba jest oczywiste :D Wszystkie szczegóły na moim blogu ;)
    A i oczywiście zajrzałam w zakładkę "Cast" no i się nie zawiodłam. Zjadłabym, absolutnie każdego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za nominację, odpowiem na pewno w wolnej chwili. Teraz mam na głowie tyle, że szkoda gadać.
      gA dziać się dopiero będzie (: niedługo będą wstawki z kolejnej części (tak jets takowa) latent love (:

      Usuń
  2. Zapraszam na http://apprentice-rangers.blogspot.com/ może ci się spodoba.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy